Szpital na Solcu to jedna z najbardziej zadłużonych miejskich lecznic. Ma ok. 40 mln zł długu, prawie 300 wierzycieli i kontrakt z NFZ tylko na 27 mln zł. – Aby ratować placówkę, potrzebujemy pożyczki 15 mln zł oraz redukcji zatrudnienia o 20 proc., bo na pensje idzie 82 proc. przychodów – przedstawia plan naprawy dyrektor Wojciech Zasacki, który zarządza szpitalem od 1 sierpnia.
Ratusz, który zatrudnił Zasackiego, zachwalał go jako świetnego fachowca. Inaczej widzą go pracownicy: – Jesteśmy szykanowani, wyzywani od karaluchów i szczurów. Dyrektor zamiast restrukturyzować szpital, wprowadza w nim chaos – mówią. I podają przykłady. Kilka tygodni temu przeniósł siedmiu pracowników administracji z ul. Mokotowskiej na Solec. – Od trzech miesięcy siedzimy w bufecie, bo nie mamy biurek i nikt nie potrafi nam powiedzieć, co mamy robić – opowiada jedna z pracownic.
Lekarze dodają, że sytuacja w szpitalu zagraża bezpieczeństwu pacjentów. Szef placówki wprowadza oszczędności, tłumacząc je sytuacją finansową. Drastycznie, do 2 tys. zł dziennie, ściął wydatki na opatrunki i sterylizację. Od kilku dni pacjenci sami kupują więc opatrunki.
– Z braku leków i sprzętu wstrzymano planowe zabiegi – mówi ordynator oddziału chirurgii ogólnej Jacek Bierca. Dodaje, że nie ma już preparatów do żywienia pozajelitowego oraz leków przeciwzakrzepowych. A na operację czeka 280 osób.
Obecnie w szpitalu trwa kontrola Państwowej Inspekcji Pracy (później będzie Ministerstwa Zdrowia). Miasto zapewnia, że szpitala nie chce likwidować.