Na tej scenie nie należy się spodziewać inscenizacyjnych niespodzianek. Im bardziej dziś teatr nastawia się na uwspółcześnianie dawnych dzieł, tym mocniej Warszawska Opera Kameralna broni się przed szaleństwem reżyserów. Można to uznać za wartość, choć raczej dominuje tu bezpieczna rutyna.
„Wolnego strzelca” Webera też potraktowano według sprawdzonych wzorców, a jednak, korzystając z nich, osiągnięto inny efekt. To niewątpliwie zasługa Marka Weiss-Grzesińskiego, który znalazł sposób, by na scenę Warszawskiej Opery Kameralnej wprowadzić więcej dynamizmu. Proste dekoracje zaczynają nagle zmieniać położenie, chór rusza się inaczej niż zwykle, a solista nie zawsze jest posągową postacią.
Najważniejszy jest jednak sposób, w jaki reżyser odczytał XIX-wieczne dzieło Webera. Zachował historyczny kostium, ale po skrótach mówionych dialogów „Wolny strzelec” przestał opowiadać o zderzeniu świata realnego z fantastycznym. Samiel, u którego tytułowy bohater zdobywa czarodziejskie kule, nie jest przedstawicielem piekielnych mocy. On ufa w potęgę „szkiełka i oka”, gdy inni nad rozum przedkładają siłę wierzeń. To inne niż w oryginale ujęcie romantycznego konfliktu dodaje starej operze świeżości i tylko szkoda, że reżyserowi zabrakło pomysłu, by w mniej sztampowy sposób potraktować jej finał.
Z utworem Webera zespół teatru wyruszył w niedostępne mu wcześniej obszary. Pierwsze spotkanie z muzyką romantyczną nie okazało się łatwe. Orkiestra ma kłopoty z dostosowaniem się do wyrazistej koncepcji dyrygenta Tadeusza Strugały, który chciałby ukazać całe bogactwo partytury.
Słynnej pieśni strzelców brakuje blasku, ale niedostatki chóru rekompensują wykonawczynie ról kobiecych, które efektownie zróżnicowały swe bohaterki: Anna Wierzbicka (liryczna Agata) oraz Marta Boberska (rezolutna Anusia).