Bądźmy partnerami Amerykanów, nie ich klientami

Tarcza antyrakietowa to wielka szansa. Ale nie wartość sama w sobie. Niesie też ryzyko. I o tym trzeba z USA rozmawiać – pisze były wiceminister obrony narodowej

Publikacja: 30.05.2008 02:12

Red

Zazwyczaj zgadzam się z opiniami prof. Zbigniewa Lewickiego. Zgadzam się również z tezami jego tekstu „Budzenie niechęci do Ameryki” („Rz” 27.05.2008), aczkolwiek nie ze wszystkimi. Przede wszystkim nie zgadzam się z tym, że nasze postępowanie w sprawie tarczy antyrakietowej jest ukierunkowane na budzenie niechęci do Ameryki i tym samym ryzykowanie wzbudzenia niechęci Ameryki do nas. To oczywiście może się zdarzyć, jeśli my lub USA popełnimy karygodne błędy negocjacyjne. Ale uważam, że rząd słusznie chce prowadzić partnerskie negocjacje zamiast kontynuowania dotychczasowej – już kilkunastoletniej – wielce spolegliwej filozofii biernego podążania za projektami amerykańskimi.

Ameryka wcale nie musi wiedzieć lepiej, co jest dla nas dobre, i nie musimy brać wszystkiego, co nam zaproponuje. Mało tego – uważam, że Amerykanie wręcz oczekują na nasze pomysły, propozycje i projekty, ale naturalnie nie na te brane z kapelusza, tylko poparte solidnymi analizami i ocenami strategicznymi. Wolą mieć w nas umiejącego kalkulować partnera niż wyłącznie klienta.

Zgadzamy się, że oferta amerykańska jest wielką szansą dla polskiego bezpieczeństwa. Nie powinniśmy jej zmarnować. Sztuka wykorzystywania szans jest w dzisiejszej strategii równie ważną jej dziedziną, jak tradycyjne przeciwstawianie się zagrożeniom czy też nowsze podejmowanie wyzwań. Ale sztuka ta nie może polegać jedynie na bezwiednym zapatrzeniu się we wspaniałości szansy. Każda szansa bowiem, zachęcając do aktywnego jej wykorzystania, kryje w sobie ryzyko. Dlatego pełna strategia musi obejmować kalkulowanie zarówno szansy, jak i towarzyszących jej niebezpieczeństw.

Tak jest również z naszą strategią wobec tarczy antyrakietowej. Tarcza to nie tylko – jak zdaje się uważać prof. Lewicki – wielka szansa. Nie zgadzam się też z lansowanym niekiedy poglądem, że jest ona wartością samą w sobie. Niestety – to także ryzyko. Przyjęcie oferty pociąga za sobą ryzyko ściągnięcia na nas dodatkowych zagrożeń i postawienie przed dodatkowymi wyzwaniami (np. modernizacyjnymi, technologicznymi); odrzucenie – stawia nas w obliczu ryzyka pogorszenia stosunków politycznych z jednym z najważniejszych naszych sojuszników. Jaka zatem powinna być nasza strategia? Jaka powinna być jej myśl przewodnia i kierunek głównego wysiłku negocjacyjnego? Moim zdaniem odpowiedzi na to należy szukać w analizie owego ryzyka.

W razie zgody na tarczę dodatkowe zagrożenia i wyzwania są w 100 procentach pewne. W razie fiaska negocjacji pogorszenie stosunków z USA jest możliwe, ale wcale nie takie pewne (zależy od tego, na jakim tle doszłoby do owego fiaska). Ale z drugiej strony ryzyko zagrożeń można w miarę skutecznie redukować, a nawet wyeliminować. Natomiast złych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi nie byłoby łatwo naprawić i chyba nie bardzo znaleźlibyśmy pomocników w takich staraniach.

Biorąc pod uwagę taki wstępny szacunek, uważam, że optymalną myśl przewodnią naszej strategii wobec tarczy można ująć następująco: zakładamy przyjęcie tarczy na naszym terytorium i szukamy wspólnie z Amerykanami najlepszego sposobu zredukowania związanego z nią ryzyka. Czyli – „tak, ale…”. Tak – pod warunkiem że Stany Zjednoczone zrekompensują nasze dodatkowe, wynikające bezpośrednio z instalacji samej tarczy, koszty koniecznego wzmocnienia systemu obronnego. Te koszty, których nie musielibyśmy ponosić, gdyby tarczy u nas nie było.

Połączenie negocjacji w sprawie tarczy z programem amerykańskiej pomocy wojskowej faktycznie nie było najszczęśliwsze

Kluczem do powodzenia tej strategii jest gotowość naszego partnera do znaczącego udziału w neutralizowaniu ryzyka, co zakłada uprzednie uznanie przezeń jego realności. I o to, w mojej ocenie, toczy się dziś gra. Gra negocjacyjna trochę zaburzona proceduralnie. Bo wypada mi się znowu zgodzić z prof. Zbigniewem Lewickim, że w grę tę zupełnie niepotrzebnie włączyliśmy problem modernizacji naszej armii.

Nieszczęśliwie – dla nas i dla Amerykanów z pewnością też – sprawa została przez to skojarzona z rutynową pomocą amerykańską świadczoną nam od lat, niezależnie od naszej kondycji strategicznej i realizowanych zadań, a wyłącznie stosownie do amerykańskiej strategii pomocowej w świecie. Konsekwencją tego stało się ustanowienie dwóch odrębnych ścieżek negocjacyjnych – w sprawie samej tarczy i w sprawie ewentualnej zwiększonej pomocy USA w modernizacji naszych sił zbrojnych. To zaciemnia znacząco istotę problemu decyzyjnego, przed jakim stoją obydwie strony: Polska i USA.

Bo przecież to nie tarcza decyduje o naszych potrzebach. Nie od niej zależą nasze priorytety. Wieloletni program modernizacyjny ustalamy sami stosownie do własnej oceny potrzeb i wymagań w przyszłości oraz możliwości państwa. Koszty tej modernizacji musimy finansować sami, z własnego budżetu. Nie możemy uzależniać się od nikogo, nawet od najlepszego sojusznika.

Dlatego z mieszanymi uczuciami przyjąłem wiadomość, że oto – skądinąd bardzo kompetentna i zasłużona, w tym wielce także dla Polski w okresie naszego zmierzania do NATO – amerykańska korporacja RAND będzie oceniać, weryfikować i korygować nasze potrzeby i zamiary modernizacyjne. To wyraz braku zaufania do polskiego Sztabu Generalnego. I sygnał, że dla Amerykanów nadal nie jesteśmy normalnym, kompetencyjnie równym partnerem. Może dlatego, że wciąż korzystamy z oferowanej nam regularnie pomocy finansowej w sferze obronnej.

Podkreślmy, że pomoc ta była dla nas wyjątkowo ważna w latach 90. ubiegłego wieku, gdy wybijaliśmy się na samodzielność strategiczną po dziesięcioleciach ubezwłasnowolnienia w bloku radzieckim. Dzisiaj możemy już radzić sobie sami. Wyszliśmy z politycznego wieku niemowlęcego – w dużej mierze przy wsparciu naszych zachodnich sojuszników, w tym Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni. Jednocześnie możemy powiedzieć, że dzisiaj rutynowa pomoc ma raczej – ze względu na swoją skalę – symboliczny wpływ na stan naszych sił zbrojnych. Ale też nie mamy żadnego prawa wybrzydzać na jej skalę i charakter. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Przyjmujemy ją zatem z całym dobrodziejstwem jako gest wielkiego mocarstwa skierowany do skromnego partnera na dorobku. Aczkolwiek osobiście uważam, że moglibyśmy, a nawet, kto wie czy nie powinniśmy, już podziękować za taką altruistyczną pomoc. Sądzę, że i Amerykanie już coraz mniej rozumieją, dlaczego akurat Polska ma z takiej pomocy korzystać.

Dlatego połączenie negocjacji w sprawie tarczy z programem amerykańskiej pomocy wojskowej nie było najszczęśliwsze. Mogę sobie wyobrazić, jak trudno komukolwiek w USA uwierzyć, że z powodu tarczy Polacy mają tak duże potrzeby modernizacyjne. Wyobrażam sobie, jakie trudności może mieć administracja amerykańska, aby przekonać swego ustawodawcę o konieczności takiej właśnie zwiększonej pomocy dla Polski. Myślę, że pora przejść na normalne relacje i w tej dziedzinie, tzn. pomoc wojskową zastąpić współpracą wojskową w ramach proporcjonalnego partnerstwa strategicznego. Negocjowanie tarczy może być dobrą okazją do takiej zmiany.

Prof. Lewicki ma rację, gdy krytykuje podejście, wedle którego „w zamian za zgodę na instalację tarczy oczekujemy darmo amerykańskiego uzbrojenia i sprzętu”. Tylko niepotrzebnie takie podejście łączy z moją osobą, ponieważ akurat cały czas uważam, że problem polega na czymś innym. Nie na darmowej pomocy dla naszego wojska w ogóle. Ale na zupełnie zrozumiałym ponoszeniu przez USA kosztów redukowania konkretnego ryzyka, jakie niesie z sobą tarcza na naszym terytorium.

Mamy zatem prawo oczekiwać nie „w zamian za zgodę…”, ale „równolegle ze zgodą…” na odpowiednie rekompensowanie kosztów, jakie musielibyśmy dodatkowo ponieść na uzyskanie zdolności do zniwelowania ryzyka generowanego przez instalację tarczy. Dlatego inaczej niż prof. Zbigniew Lewicki uważam, że nie tylko nie powinniśmy się wstydzić wyliczania naszych oczekiwań w tym względzie, ale powinniśmy konkretnie je opisywać i wyliczać ich koszty.

Bylibyśmy śmieszni w oczach samych Amerykanów, gdybyśmy tego nie czynili i nie zabiegali o rekompensatę. Przecież nie leży w ich interesie robienie tego za nas.

Autor jest generałem w stanie spoczynku, dyrektorem Instytutu Bezpieczeństwa Krajowego, profesorem zwyczajnym na Wydziale Strategiczno-Obronnym Akademii Obrony Narodowej. Był wiceministrem obrony narodowej

Zbigniew Lewicki

Budzenie niechęci do Ameryki

„Polska skompromitowała się, żądając od Amerykanów dozbrojenia w zamian za zgodę na instalację tarczy. Pokazaliśmy w ten sposób, że całkowicie zaniedbaliśmy modernizację własnej armii”

27.05.2008

Zazwyczaj zgadzam się z opiniami prof. Zbigniewa Lewickiego. Zgadzam się również z tezami jego tekstu „Budzenie niechęci do Ameryki” („Rz” 27.05.2008), aczkolwiek nie ze wszystkimi. Przede wszystkim nie zgadzam się z tym, że nasze postępowanie w sprawie tarczy antyrakietowej jest ukierunkowane na budzenie niechęci do Ameryki i tym samym ryzykowanie wzbudzenia niechęci Ameryki do nas. To oczywiście może się zdarzyć, jeśli my lub USA popełnimy karygodne błędy negocjacyjne. Ale uważam, że rząd słusznie chce prowadzić partnerskie negocjacje zamiast kontynuowania dotychczasowej – już kilkunastoletniej – wielce spolegliwej filozofii biernego podążania za projektami amerykańskimi.

Pozostało 92% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!