Bona koncertował już u nas z Pat Metheny Group, Bobbym McFerrinem, Anną Marią Jopek, a także kilkakrotnie z własnymi zespołami. Najnowszy jego album został nagrany właśnie na jednym z koncertów w Budapeszcie, a tytuł „Bona Makes You Sweat” („Bona wyciśnie z ciebie pot”) mówi wszystko o jego ekspresyjnej muzyce. Jak wypadnie w trio wirtuozów? Czy będzie to bardziej wyrafinowana muzyka, przekonamy się wkrótce.
Kariera Richarda Bony zaczęła się w rodzinnym Kamerunie. Pierwszą gitarę zrobił sobie sam, a strunami były stare linki hamulcowe od roweru. Chciał grać i śpiewać jak George Benson, ale kiedy usłyszał płytę basisty Jaco Pastoriusa, postanowił zmienić instrument. Zimą 1989 roku wysiadł na lotnisku w Paryżu, który stał się jego muzycznym domem i miejscem edukacji.
Tu występował z Didierem Lockwoodem, Manu Dibango i Salifem Keitą, uczył się kompozycji i aranżacji. Tu wypatrzył go Joe Zawinul i zaprosił do swojego słynnego Syndicate. A Branford Marsalis ułatwił mu podpisanie kontraktu z Columbia Records. W 1999 roku wydał debiutancki album „Scenes From My Life”. Szybko stał się wziętym sidemanem, ale odrzuca propozycje gwiazd z kręgu pop. Co może się wydać dziwne, Bona rzadko sięga po tematy afrykańskiej muzyki etnicznej.
– Tworzę własne melodie i trudno powiedzieć, skąd one pochodzą. Nie jestem w stanie nawet powiedzieć, skąd czerpię inspiracje. – powiedział „Rz”. – To po prostu efekt moich dotychczasowych doświadczeń. Moja muzyka jest jazzem i muzyką afrykańską jednocześnie, jest częścią mnie samego.
Na każdym koncercie wykonuje swój sztandarowy, solowy temat „Bonatology”. Z pewnością i tym razem posłuchamy jego wersji.