[b]Rz: Już w pierwszych dniach prezydentury Barack Obama rozpoczął bliskowschodnią ofensywę. Mianował na wysłannika George’a Mitchella, zadzwonił do przywódców zaangażowanych w konflikt izraelsko-palestyński, udzielił wywiadu arabskiej telewizji. Na ile ważne są te gesty?[/b]
[b]Aaron David Miller:[/b] Są ważne, ale nie jestem pewien, czy o czymkolwiek przesądzają. Nie mam pewności, czy świadczą one o tym, że prezydent jest gotów naprawdę wiele zainwestować w tę sprawę. Bez wątpienia leży ona prezydentowi Obamie na sercu, ale trzeba pamiętać, że ma na razie na głowie największy kryzys gospodarczy i finansowy od czasu wielkiej depresji. Sprawy krajowe będą pochłaniać większość jego uwagi i czasu. Niejako w międzyczasie musi zajmować się resztą świata. To prawda, ma bardzo zdolną sekretarz stanu, oboje mianowali też dwóch wysłanników (Richarda Holbrooke’a do Afganistanu i Pakistanu oraz George’a Mitchella na Bliski Wschód), którzy sami mogliby być sekretarzami stanu. Można stwierdzić, że Obama zmienił kierunek i intencje w porównaniu z poprzednią administracją. Stworzył tym samym nowy proces polityczny, podpierając go bardzo zdecydowaną retoryką.
Nie znaczy to jednak jeszcze, że prezydent jest rzeczywiście gotów na podjęcie trudnych decyzji, gdy takie przed nim staną. Będziemy wiedzieć więcej dopiero po wyborach w Izraelu i po utworzeniu nowego izraelskiego rządu, najprawdopodobniej pod koniec marca.
[b]Jakie będą najtrudniejsze decyzje? [/b]
Na przykład, czy jeśli już dojdzie do negocjacji, USA będą potrafiły zaprezentować rozwiązania, które każą obu stronom – izraelskiej i palestyńskiej – wyjść daleko poza to, na co dotąd się zgadzały. Taką trudną decyzją byłaby szczera rozmowa z Izraelem o żydowskich osadnikach lub powiedzenie państwom arabskim: jeśli Ameryka ma się w to naprawdę zaangażować, to wy też musicie. Jeszcze innym trudnym zadaniem jest rozmawianie z Palestyńczykami, jak ich zjednoczyć, bo bez tego dojście do porozumienia z Izraelem jest niemożliwe. To obecnie jest największe wyzwanie: po stronie palestyńskiej mamy obecnie dwie ideologie, dwie partie, dwie armie, dwa ruchy społeczne. Tak się nie da rządzić. Władza musi mieć monopol na siły zbrojne w obrębie społeczeństwa, którym rządzi. Dobrze jest wygłaszać przemówienia, mianować wysłanników tego kalibru co Mitchell, ale w końcu trzeba się zmierzyć z twardą rzeczywistością.