Zaznaczył jednak, że nie chce odebrać kobietom tzw. biernego prawa wyborczego, czyli możliwości bycia wybraną na jakiś urząd.
Kandydat na prezydenta przedstawił też swoją opinię na temat funkcjonowania polskiego państwa. Jego zdaniem, demokracja to "śmierdzące g...". Powiedział, że mimo to bierze udział w demokratycznych wyborach, bo "gdy się wlezie miedzy wrony, trzeba krakać tak jak one".
- Przewidujemy, że w Polsce powinno istnieć tylko sześć ministerstw, w tym jedno zajmujące się środowiskiem naturalnym, czyli m.in. sypaniem wałów - powiedział. Oświadczył, że jest za zlikwidowaniem podatku dochodowego, likwidacją deficytu budżetowego, zniesieniem obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego i ograniczeniem administracji do minimum, bo "ludzie poradzą sobie sami". - Jeśli uznam, że państwo coś zrobi za mnie, to zatrudniam urzędnika. Pieniądze są rozkradane i przyznawane faworytom. To jedna wielka korupcja - wykładał.
Mówiąc o swojej idealnej wizji państwa, nawiązywał do Stanów Zjednoczonych w XIX wieku. Jego zdaniem, ta Ameryka "się już skończyła". Hillary Clintonowa jest trockistką, na lewo od komunizmu - podkreślił.
Janusz Korwin-Mikke odniósł się też do swoich słabych wyników w sondażach przedwyborczych. Uznał, że jest to efekt nieprzychylności mediów. - W internecie, który jest wolny, w sondażach jestem na drugim albo na trzecim miejscu - powiedział.