[i]Korespondencja z Johannesburga[/i]
Największe święto piłki, drugie najważniejsze w sporcie po letnich igrzyskach, trafia wreszcie na kontynent, na którym świętować potrafią jak nigdzie indziej. Czy potrafią też zorganizować turniej przyjazny kibicom i bezpieczny, to się okaże. Niektóre ich problemy podczas przygotowań w oczach zagranicznych obserwatorów urosły do nieproporcjonalnych rozmiarów, bo nasze podejście do Afryki jest specyficzne. Jeśli ktoś z własnej woli wyprawia się na safari albo wspinaczkę na Kilimandżaro, wtedy to jest miły snobizm, egzotyka, przekraczanie siebie itd. Ale gdy Afryka pod parasolem FIFA zaprasza na mundial, to pojawia się tysiąc pytań: czy to bezpieczne, czy nie jest świętowaniem zbytku tam, gdzie ludzie nie dojadają, i co będzie, gdy wszystko pójdzie nie tak.
[srodtytul]W górach i nad oceanem[/srodtytul]
Nie ma podstaw, by sądzić, że pójdzie źle. Mundial to w pewnym sensie samograj, przygotowywany od lat według tej samej recepty i często przez tych samych ludzi, menedżerów do wynajęcia. W telewizji wypada co cztery lata podobnie atrakcyjnie. Najważniejsze, by pieniędzy było pod dostatkiem, a południowoafrykańskim organizatorom ich nie zabrakło. Poza tym to nie pierwsza wielka impreza w tym kraju. Były tu mistrzostwa świata w rugby i wypadły pięknie.
Wtedy to był huczny powrót RPA, długo wyklętej za rasizm, do świata sportu. Teraz pora na jeszcze większą scenę. W piątek 11 czerwca o godz. 16 mecz otwarcia w Johannesburgu, na stadionie Soccer City obok dzielnicy Soweto, skąd wyszło zwycięstwo nad apartheidem. Wieczorem drugie spotkanie w Kapsztadzie, niedaleko miejsca, skąd wysłano Nelsona Mandelę do niewoli na wyspę Robben. Te symbole będą bardzo ważne przez pierwsze dni, potem zapewne liczyć się będzie już tylko futbol.