Za hotelem Velmore Grand, dość kiczowatą hacjendą, która na czas mistrzostw stała się domem niemieckiej reprezentacji, płynie rzeczka. Tam Miroslav Klose schodzi w wolnej chwili z wędką. Bierze sobie do towarzystwa miejscowego policjanta, który, jak się okazało, też uwielbia łowić. Przedmieścia Pretorii od strony Velmore Grand wyglądają tak, że w ryby w rzece nie chce się wierzyć, ale oni próbują. Czekają, rozmawiają.
Klose lubi spokój, ale nie lubi być sam. Gdy z Monachium ucieka na ryby do Blaubach, pierwszego miejsca w Niemczech, które nazywał domem, bierze ze sobą dwóch przyjaciół. Jadą wieczorem, siedzą z wędkami całą noc. W Blaubach nie ma nawet pół tysiąca mieszkańców, miejscowy klub grał w siódmej lidze, gdy się do niego zapisał chłopak z Polski umiejący na początku po niemiecku tylko „ja” i „danke”. Żeby zagrać w trzeciej lidze, musiał się przenieść kilkadziesiąt kilometrów dalej, do Homburga, prawdziwą karierę zaczął dopiero w nieodległym Kaiserslautern, ale Blaubach pozostało w sercu.
Nie było mu tam na początku łatwo. W szkole nic nie rozumiał i sam poprosił, żeby go przenieść o dwie klasy niżej. Stał na uboczu każdej grupy, póki się nie okazało, że świetnie gra w piłkę. Długą drogę przeszedł, żeby teraz móc odwiedzać Blaubach jako najsłynniejszy były mieszkaniec. Piłkarz, który właśnie zagrał setny mecz w reprezentacji Niemiec, a gole strzelał częściej niż w co drugim.
Zdobył dwa w ćwierćfinale z Argentyną, swoim ulubionym rywalem, dogonił na liście najlepszych strzelców mundiali Gerda Muellera, ma 14 bramek, tylko jedną mniej od rekordzisty Ronaldo. Tego wielkiego Ronaldo, który dostał tyle talentu, że się pod nim ugiął. A o Klosem przecież mówili, że on tylko umie przystawiać głowę.
Różne rzeczy o nim mówią. O głowie to akurat zrozumiałe, umie przystawiać jak mało kto. Wszystkie pięć bramek na swoim pierwszym mundialu, w Korei i Japonii 2002, strzelił w ten sposób. Ale słyszy też bardziej przykre rzeczy. Od Polaków na przykład, że zapomniał, kim jest. Śpiewa hymn najgłośniej ze wszystkich Niemców, mimo że tylu stojących obok niego milczy, z Lukasem Podolskim na czele. Nie chce rozmawiać po polsku pod szatnią, a Podolski rozmawia.