To już stały obrazek z meczów Niemiec. Philipp Lahm rozpędza się przy linii bocznej, piłkę ma przy nodze, głowę wysoko, szuka kolegi, któremu warto podać, a prawą ręką się upewnia, czy opaska jest na swoim miejscu. Jeśli trzeba, podciąga ją wyżej. Nie przerywając biegu, jak przystało na jedynego Brazylijczyka w niemieckiej koszulce, od kiedy reprezentacyjną karierę zakończył Bernd Schneider.
Lahm to dzisiejszy Roberto Carlos, tylko bardziej uważny w obronie i w przeciwieństwie do Brazylijczyka potrafiący grać równie dobrze na lewej i prawej stronie. Zdarzyło mu się już na tym turnieju obiec rywala z piłką – nie po prostu minąć, tylko przebiec wokół niego i ruszyć dalej w pole karne. Ledwie jedno na pięć jego podań jest niecelne.
[srodtytul]Woli Monachium[/srodtytul]
W statystykach mundialu jest wśród najlepszych, nie tylko w obronie. Odbiera piłkę czysto, nigdy się nie kłóci. W trzecim z rzędu wielkim turnieju ma szansę na miejsce w jedenastce mistrzostw. Właściwie co roku jest nominowany do jedenastki roku UEFA.
Mehmet Scholl, dawny kolega z Bayernu, mawia o nim „Wireless LahmŇ. Juergen Klinsmann nazywał go Paolo, bo jego idolem był Paolo Maldini. To Klinsmann przekonał go, że czasami warto na chwilę zapomnieć o pilnowaniu pola karnego, że takie umiejętności nie mogą się marnować na własnej połowie.