Michał Falzmann, inspektor NIK, odkrywca największej afery finansowej III RP, zmarł przed 20 laty, 18 lipca 1991 roku w wieku zaledwie 38 lat.
Na trop afery FOZZ wpadł dość przypadkowo i od razu się zapalił, żeby ją wyjaśnić. Ustalił, że FOZZ, instytucja powołana do spłacania zadłużenia zagranicznego PRL, tajnie i nielegalnie wykupywała dług poprzez podstawione spółki prywatne. A ponieważ operacje były księgowane w niejasny sposób, umożliwiło to defraudację ogromnych sum. Działania Falzmanna, wtedy pracownika urzędu skarbowego, zwróciły uwagę szefów NIK, którzy zatrudnili go jako inspektora. Nową funkcję Falzmann pełnił jeszcze energiczniej, pracując od świtu do nocy. Nie liczył się z nikim, żądał wyjaśnień od najwyżej postawionych osób w kraju, m.in. wicepremiera Leszka Balcerowicza.
Ale w tej swojej chęci wyjaśnienia afery czuł się osamotniony. Widział, jak wielu ludziom zależało, aby sprawę zatuszować. Falzmann zaczął dostawać anonimy. – Miał świadomość, że grozi mu niebezpieczeństwo – mówi „Rz" autor książki o sprawie FOZZ i znajomy Falzmanna Mirosław Dakowski.
Ale się nie poddawał. 16 lipca 1991 roku został od sprawy odsunięty. Dwa dni później nieoczekiwanie zmarł. Sekcja wykazała, że na serce. Przyjaciele są przekonani, że to nie była naturalna śmierć.
Podejrzenia potęguje fakt, że kilka miesięcy później, na dzień przed złożeniem raportu w Sejmie, w wypadku samochodowym zginął szef NIK Walerian Pańko, a jeszcze później także jego kierowca.