Tłum Egipcjan zgromadził się wczoraj przed akademią policyjną w Kairze, gdzie rozpoczął się proces byłego prezydenta. Relację z pierwszego posiedzenia można było na żywo obserwować na wielkich telebimach. W kawiarniach, sklepach, wszędzie, gdzie był telewizor, panował potworny ścisk. Każdy chciał zobaczyć byłego prezydenta, który po ogłoszeniu dymisji 11 lutego trafił do szpitala w Szarm el Szejk, gdzie miał balansować na granicy życia i śmierci.
Hosni Mubarak został przywieziony na salę sądową na szpitalnym łóżku, podłączony do tlenu i kroplówki. Wraz z nim przed sądem stanęli jego dwaj synowie Alaa i Gamal, szef MSW Habib al Adli i sześć innych osób związanych z reżimem. Wszyscy oskarżeni w białych więziennych strojach wysłuchali zarzutów zamknięci w stalowej klatce. Prokurator oskarżył ich o śmierć ponad 800 demonstrantów, których zabito podczas tłumienia antyrządowych demonstracji.
„Całkowicie odrzucam wszystkie oskarżenia" – odparł były prezydent. Zdaniem prokuratury bezpośredni rozkaz użycia broni wydał minister spraw wewnętrznych, ale pozwolenie otrzymał od prezydenta. Prawnik reprezentujący rodziny ofiar domagał się „najsurowszej kary", czyli zgodnie z egipskim prawem kary śmierci. Na prośbę obrony sędzia Ahmed Rafaat odroczył proces Mubaraka i jego synów do 15 sierpnia. Były prezydent ma się znowu pojawić na sali. Do tego czasu pozostanie w szpitalu wojskowym niedaleko akademii policyjnej. Jeszcze dziś mają być natomiast wznowione przesłuchania w procesie ministra spraw wewnętrznych.
– Za wcześnie, by mówić, czy proces będzie uczciwy. Już widać, że sędzia działa pod gigantyczną presją. Miliony ludzi oczekują, że Mubarak zostanie skazany – mówi „Rz" Bahi ad Din Hassan z Centrum Praw Człowieka w Kairze.
Skrajne emocje
Tłumy Egipcjan, które zgromadziły się przed akademią policyjną, nie potrafiły ukryć emocji. „Śmierć dyktatorowi" – skandowali przeciwnicy Mubaraka. Grupka jego zwolenników groziła, że jeśli były prezydent zostanie skazany, podpalą więzienie. Kiedy obie grupy zaczęły się obrzucać kamieniami, do akcji wkroczyła policja. Emocje panowały też na sali