Bojkotuje pani Kongres Kobiet?
Nie bojkotuję. Tylko ponieważ jest on zideologizowany, to organizatorki od początku traktowały mnie jako wroga nr 1. Na pierwszym nie byłam, bo nie dostałam zaproszenia. Na drugi się wprosiłam, ale potraktowano mnie jak paprotkę. Elegancko zachowała się wtedy pani Jolanta Kwaśniewska, zapraszając mnie do jednego z paneli dyskusyjnych. W tym roku znów się okazało, że jestem persona non grata. Domagałam się zaproszenia, ale szefowa Kongresu powiedziała, że mnie nie zaprosi, bo miałam inne zdanie na temat ich pomysłów co do kwot i parytetu. W końcu uczestniczyłam ponownie w panelu wspólnie z panią Kwaśniewską dotyczącym walki z przemocą wobec kobiet. Zabrałam głos, opowiedziałam o działaniach rządu. Spotkało się to z wielką przychylnością uczestniczek...
A ja czytałam, że panią tam wybuczano...
Kobiety były bardzo zainteresowane, kilkadziesiąt z nich potem do mnie podeszło, żeby porozmawiać o tym, co robię. Ale oczywiście po Kongresie napisano, że Radziszewska została wybuczana i wygwizdana. To łatwo sprawdzić, jest dostępne nagranie. Nikt nie buczał, nikt nie gwizdał, wręcz przeciwnie, dostałam brawa. One twierdzą, że nic nie robię, bo tak jest im wygodnie. Przypomnę, że to m.in. z mojej inicjatywy 6 grudnia po raz kolejny mężczyźni przypną białe wstążki jako symbol męskiego działania na rzecz walki z przemocą wobec kobiet.
A próbowała pani kiedykolwiek zaprosić te środowiska do współpracy?
Na samym początku stworzyłam zespół do spraw przeciwdziałania dyskryminacji kobiet i wszystkie te organizacje zaprosiłam. Na pierwszym spotkaniu część przedstawicielek ze środowisk feministyczno-lewicowych była obecna, były też kobiety prawicowe, rozmawiałyśmy prawie trzy godziny i okazało się, że w sprawach ważnych z punktu widzenia kobiet nie ma między nami różnic. Różnice są głównie światopoglądowe, ale one w poprawieniu sytuacji kobiet nie mają znaczenia. Ale w pewnym momencie okazało się, że ja za dużo robię i środowiska feministyczne zaczęły mnie i to, co robię, ostentacyjnie bojkotować.
Jacek Żakowski powiedział ostatnio, że obawia się, że jeśli zastąpi panią np. działaczka feministyczna, to skoncentruje się głównie na kwestiach genderowych, a inne sprawy równościowe pójdą w odstawkę.
Cieszy mnie niezmiernie ta wypowiedź, bowiem pokazuje ona, że pan redaktor Żakowski doskonale rozumie, czym jest dyskryminacja i na czym polega walka z jej przejawami, co więcej – ma w sobie tę swoistą wrażliwość, której nie posiada większość feministek. Pełnomocnik ds. równego traktowania musi działać w różnych obszarach i gdybym tego nie robiła, skupiając się tylko na jednym polu, to premier mógłby mnie wezwać i rozliczyć z tego, co zrobiłam np. w sprawie osób niepełnosprawnych czy w sprawie rasizmu – bo to należy do moich obowiązków. I kiedy słyszę, że nie chcę zajmować się dyskryminacją, to ręce mi opadają, bo ja się biłam, żeby uporządkować kompetencje, i w końcu one przeszły z Ministerstwa Pracy do mnie. Albo kiedy oskarża się mnie, że scedowałam swoje obowiązki na rzecznika spraw obywatelskich! Przecież RPO jest elementem niezależnym od rządu, jest poza rządem, jak więc ja mogę na niego cokolwiek scedować?
Jest pani mocną osobowością? Pani partyjna koleżanka Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała, że urząd pełnomocnika ds. równego traktowania powinien działać inaczej i potrzebna jest do tego mocna osobowość.
Skoro nie zwariowałam, nie uzależniłam się od psychotropów, nie palę marihuany, nie piję wódki i nie leczę depresji, skoro w polityce przetrzymałam 14 lat, nadal lubię ludzi i wciąż jestem osobą otwartą i wciąż zło mnie rani, to chyba mogę powiedzieć, że jestem mocną osobowością.
A nie obawia się pani, że z perspektywy czasu zostanie zapamiętana jako osoba, która wywołała skandal, mówiąc w TVN, że Krzysztof Śmiszek jest gejem.
To był mój błąd i przeprosiłam. Niepotrzebnie (po roku bezprecedensowego atakowania mnie przez to środowisko) w emocjach przy dyskusji o prawie UE to powiedziałam. Ubolewam, że mogę być tak kojarzona, choć mam też świadomość, że reakcja niektórych środowisk była niewspółmierna do wagi tego wydarzenia. Pan premier i moi koledzy w rządzie wiedzą, ile naprawdę robię, iloma rzeczami się zajmuję i na jak wielu obszarach. Nie wie o tym, co robię, tylko ten, kto nie chce wiedzieć lub z powodów ideologicznych twierdzi, że nic nie robię.
Czego będzie pani najbardziej żal, gdyby się okazało, że będzie musiała pani ze stanowiska odejść?
To nie jest kwestia żalu. Przypomnę tu, na co się pewnie będą zżymać lewicowe feministki, biskupa Chrapka, który mówił, że ważne jest, abyśmy pozostawili po sobie ślad. I ja się staram, aby rzeczywistość, którą zostawiam, była lepsza niż ta, którą zastałam. Pokonując różne przeszkody i będąc narażoną na tak bezpardonowy atak ze strony lewicowych feministek, mimo wszystko udało mi się sporo zrobić i efekty tego będą z biegiem czasu coraz bardziej widoczne.
—rozmawiała Kamila Baranowska