Szczęście idzie razem z mocą

Justyna Kowalczyk o sezonie, w którym pokonała ścianę, o Marit Bjoergen, strachu przed operacją i dojrzałości

Aktualizacja: 19.03.2012 01:04 Publikacja: 19.03.2012 01:02

Szczęście idzie razem z mocą

Foto: ROL

Korespondencja z Falun

Czego się pani dowiedziała o sobie tej zimy?

Justyna Kowalczyk:

Że jestem człowiekiem. Silnym, wytrzymałym, ale jednak tylko człowiekiem. Że potrafię pokonać swoje granice, bo poprzedniej zimy mi się wydawało, że już dotarłam do ściany i pod nią zostanę. Udało się pokonać tę ścianę, a teraz za to płacę zdrowiem. Przypomniałam też sobie coś, co już wiedziałam wcześniej: że bardzo lubię zwyciężać.

To pod wpływem mistrzostw w Oslo, gdzie nie udało się zdobyć żadnego złotego medalu, zdecydowała pani, że lepiej się tej zimy nastawiać na najważniejsze imprezy, a nie zbieranie punktów przez cały sezon?

Nie chodziło tylko o mistrzostwa. W poprzednim sezonie aż 12 razy zajmowałam drugie miejsca. No, to jest przesada. Osiągnięcie na światową skalę. A w tym sezonie wróciły zwycięstwa nad Marit Bjoergen. Byłam supermocna przez 2,5 miesiąca, choć zabrakło mi trochę energii w ostatnich tygodniach. Nie do końca tak planowaliśmy, to wymusiła sytuacja. Przez wielką pracę wykonaną latem byłam na początku sezonu mocno przemęczona. Musiałam odpocząć, żeby się z tego wygrzebać. Przez odpoczynek czegoś zabrakło pod koniec.

Z tego się wzięły upadki w ostatnich biegach? Czy to była tylko pechowa seria?

Pech mógł być raz czy dwa. Coś się zaczęło ze mną dziać. Jakieś zaburzenia koordynacji, również w codziennym życiu. Kawę wylewam, potykam się na równej drodze, coś mi leci z rąk. Wydaje mi się, że wzięłam klucz do pokoju, a wyjmuję z kieszeni ten do wykręcania kolców z butów. Nie czuję się zmęczona, wydaje mi się, że mogę dalej biegać cały dzień, ale ciało i umysł wiedzą lepiej. Fizjoterapeuta powiedział też, że zapewne podświadomie próbuję odciążyć kolano i robię ruchy, do których nie byłam przyzwyczajona. Stałam się dla siebie bardziej nieprzewidywalna.

Jak to właściwie było z walką o Kryształową Kulę? Narzekała pani, że balon oczekiwań urósł w pewnym momencie wbrew woli. Ale trener mówi, że i pani marzyła o czwartej z rzędu kuli.

Marzyłam to za dużo powiedziane. Skoro w pewnym momencie pojawiła się szansa, by ją zdobyć, to się starałam. Może trudno to zrozumieć, ale dla mnie naprawdę najważniejsze w tym sezonie było 10 km klasykiem w Jakuszycach. W Tour de Ski broniłam tytułu, wiadomo, że jestem w tym dobra, więc też była pełna mobilizacja. W Tourze pracowaliśmy razem z moim zespołem jak w transie, nie wiem, czy to się uda jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. A w Kryształową Kulę po prostu nie wierzyłam. Zmieniłam na chwilę zdanie, gdy pierwszy raz w sezonie dostałam żółtą koszulkę, kiedy się okazało, że szczęście zaczyna mi niesamowicie sprzyjać: w sprincie w Moskwie, w biegu łączonym w Rybińsku. Ale i wtedy starałam się nie nakręcać. Po pierwsze, po szczęściu przychodził pech: Nove Mesto, skandynawskie upadki. Poza tym nauczyłam się już, że pech jest towarzyszem słabości, a szczęście idzie razem z mocą. A doskonale wiem, co się dzieje od początku marca ze wszystkimi Norweżkami, nie tylko z Bjoergen. Trafiłam na rywalkę, która potrafi wszystko, zaprzecza prawom fizjologii, przełamuje kilka kryzysów w jeden sezon. Ja tak nie potrafię. Gdybym jeszcze zdobyła Puchar Świata, to okazałoby się, że wygrałam wszystko w sezonie, a tego by niektórzy nie przeżyli. Ja mam naprawdę ogromną satysfakcję. Większa była tylko po sezonie olimpijskim.

Za dwa dni operacja kolana. Boi się pani?

Próbuję na to spojrzeć chłodno: oddaję się w ręce ludzi, dla których to codzienność. Ale nie do końca mi się udaje, to jest jednak moja noga. Kiedyś czytałam wywiad z Szymonem Kołeckim, który ma teraz wielkie

problemy z kolanem. Powiedział: zrobiłem operację, bo nie mogłem trenować na sto procent. I wtedy zaczęły się wszystkie kłopoty. Jak widać, pech się zdarza i ja bym takiego pecha mieć nie chciała.

Będzie pani dobrą pacjentką?

Na pewno nie będę upierdliwa w tym sensie, że miałabym mówić doktorowi, co ma robić. Nie lubię, jak mi się ktoś wtrąca do pracy, i sama się wtrącać nie będę. Ale rehabilitacja... To może być męczące, ten brak ruchu przez kilka tygodni. Na szczęście mam do zanalizowania treningi Sylwii Jaśkowiec do pracy doktorskiej. Treningi z dwóch lat, więc pierwsze dwa tygodnie rehabilitacji mam zaplanowane. A potem może będzie można się już trochę ruszyć.

W letnich treningach będzie dużo zmian?

Nie. Zaczniemy na lodowcu w Austrii, od biegania na nartach, bo takie treningi mniej obciążają kolano. Potem będzie m.in. Zakopane, Otepaeae, sierpień na śniegu w Nowej Zelandii, wrzesień w Sierra Nevada. Tym razem już wszędzie pojedzie z nami Maciek Kreczmer. Ciekawe, kto pierwszy umrze z wysiłku.

Trener mówił w Falun: widać, że latka lecą, może trzeba zacząć odpuszczać więcej startów. Zgadza się pani?

Trener ma rację. Jeśli zostanę w biegach na dłużej, to będę szła w stronę specjalizacji, nastawię się na styl klasyczny. Już ten sezon miał być ulgowy, ale wystartowałam i poczułam znów wielkie oczekiwania, nie chciałam zawieść.

A jak będzie następnej zimy? Marit Bjoergen odpuszcza Kanadę i Soczi.

My jedziemy. Do Soczi nawet wcześniej, żeby tam potrenować przed Pucharem Świata. To są wysokie góry, kanadyjskie Canmore też leży na wysokości. Połączymy starty ze zgrupowaniami wysokogórskimi. Nie wiem, kiedy Marit chce zobaczyć trasy w Soczi. Bo nie sądzę, żeby Rosjanie wpuścili tam Norwegów w jakimś innym terminie. Takie już prawo gospodarza. Do Oslo przed MŚ też nie mógł na trasy przyjechać nikt poza Norwegami. Choć bardzo chcieliśmy, a Szwedzi się nawet tam wybrali, ale wrócili z niczym.

Igrzyska są za dwa lata. A już za rok MŚ w Val di Fiemme, gdzie pani w tym sezonie wygrała na 10 km w wielkim stylu.

Podobają mi się zmiany, które tam ostatnio zrobili na trasach. Najważniejsze dla mnie będą trzydziestka klasykiem i sprint klasykiem. A dobra forma w stylu klasycznym oznacza też zwykle u mnie medal w stylu łączonym. Cieszy mnie, że jest w Val di Fiemme długi finisz, a nie ma trudnych zjazdów. Mogłoby być trochę wyżej nad poziom morza, ale tysiąc metrów też wystarczy. Wyżej będzie w Soczi.

Ani razu w tym sezonie nie rozmawialiśmy o astmie... Od 1 stycznia każdy może brać symbicort, lek Marit Bjoergen. Myśli pani, że było wielu chętnych?

Myślę, że nie, bo wielkość dopuszczalnych dawek jest tak mała, że to lizanie cukierka przez szybę. Ale skoro przez cały sezon o astmie nie rozmawialiśmy, może niech już tak zostanie.

To się wydawało nieprawdopodobne, ale pani rywalizacja z Bjoergen jest jeszcze gorętsza, niż była. Zepchnęłyście w cień męskie biegi.

Zainteresowanie kobiecymi startami jest teraz dużo większe. Tylko szkoda, że liczymy się jedynie my dwie i Therese Johaug. Ja nawet mogę rzadziej stawać na podium, byle się zrobiło w czołówce bardziej kolorowo. Bo dziś jesteśmy w czołowej trójce tak często, że to przestaje smakować. Słyszałam teorie, że poziom się obniżył. Bzdura, poziom Marit jest taki, że nie przypuszczałam, że dam kiedykolwiek radę na taki się wspiąć. To stąd się bierze bezradność reszty. Rozmawiałam z Sandrą Spitz, która w FIS zajmuje się mediami i mówiła, że starała się kogoś jeszcze wykreować, ale nie dała rady. Trzeba było wszystko oprzeć na nas.

Długo jeszcze to wytrzymacie? Marit zapowiada, że chce wystartować w igrzyskach 2018.

Marit różne rzeczy zapowiada. Dla kobiety to jest na pewno odważna decyzja, żeby się ścigać do 38. roku życia bez przerwy, ale to jest życie Marit. Jeśli narty jej dają największą na świecie satysfakcję, czemu nie.

Pani podejmie wyzwanie?

Ja tylko czekam, aż ktoś mnie na mecie w Soczi zapyta: kończy pani karierę?

I co pani odpowie?

Nie wiem, zobaczymy, jak się życie potoczy. Pewnie właśnie po Soczi wybiorę sobie specjalizację klasyczną. Ale już kiedyś zapowiadałam przerwę w karierze, a mi nie wyszło. Teraz niczego nie zapowiem. Nie warto aż tak daleko wybiegać w przyszłość. Mijają cztery lata, od kiedy w Bormio pierwszy raz stanęłam na podium końcowej klasyfikacji Pucharu Świata. Niby niedawno, a tyle się w tym czasie zdarzyło i zmieniło.

Teraz jest lepiej?

Inaczej. Wtedy każdy bieg to był koniec świata. A teraz jest rutyna. I ona mi nie przeszkadza. Zmienia się podejście, priorytety w życiu.

Rzadziej pani teraz płacze po niepowodzeniach. To dojrzałość?

Że już stara jestem? Dojrzałam, oczywiście. Kiedyś byłam bardziej emocjonalna, ale teraz niepowodzenia zdarzają się rzadziej, więc bardziej bolą. Doceniam to, co mam, nigdy nie dorównamy zapleczem Norwegom i to jest normalne. Cieszę się, że wciąż mam ten sam zgrany sztab, choć trener miał bardzo, bardzo poważną propozycję z Rosji, a Are Metsa Finowie chcieli zrobić szefem swoich serwismenów. Ale Are powiedział, że ma ze mną ustną umowę i do Soczi biegniemy razem. To mi wszystko daje radość. Tworzymy grupę, która się świetnie rozumie. Będziemy jeszcze lepsi. Cieszę się też, że mistrzostwa świata są już za rok, że ciągle idę w górę. Wiem, że kiedyś będzie zjazd, zapali się światło: stop. Ale póki go nie ma, biegnę dalej.

Korespondencja z Falun

Czego się pani dowiedziała o sobie tej zimy?

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!