To pod wpływem mistrzostw w Oslo, gdzie nie udało się zdobyć żadnego złotego medalu, zdecydowała pani, że lepiej się tej zimy nastawiać na najważniejsze imprezy, a nie zbieranie punktów przez cały sezon?
Nie chodziło tylko o mistrzostwa. W poprzednim sezonie aż 12 razy zajmowałam drugie miejsca. No, to jest przesada. Osiągnięcie na światową skalę. A w tym sezonie wróciły zwycięstwa nad Marit Bjoergen. Byłam supermocna przez 2,5 miesiąca, choć zabrakło mi trochę energii w ostatnich tygodniach. Nie do końca tak planowaliśmy, to wymusiła sytuacja. Przez wielką pracę wykonaną latem byłam na początku sezonu mocno przemęczona. Musiałam odpocząć, żeby się z tego wygrzebać. Przez odpoczynek czegoś zabrakło pod koniec.
Z tego się wzięły upadki w ostatnich biegach? Czy to była tylko pechowa seria?
Pech mógł być raz czy dwa. Coś się zaczęło ze mną dziać. Jakieś zaburzenia koordynacji, również w codziennym życiu. Kawę wylewam, potykam się na równej drodze, coś mi leci z rąk. Wydaje mi się, że wzięłam klucz do pokoju, a wyjmuję z kieszeni ten do wykręcania kolców z butów. Nie czuję się zmęczona, wydaje mi się, że mogę dalej biegać cały dzień, ale ciało i umysł wiedzą lepiej. Fizjoterapeuta powiedział też, że zapewne podświadomie próbuję odciążyć kolano i robię ruchy, do których nie byłam przyzwyczajona. Stałam się dla siebie bardziej nieprzewidywalna.
Jak to właściwie było z walką o Kryształową Kulę? Narzekała pani, że balon oczekiwań urósł w pewnym momencie wbrew woli. Ale trener mówi, że i pani marzyła o czwartej z rzędu kuli.
Marzyłam to za dużo powiedziane. Skoro w pewnym momencie pojawiła się szansa, by ją zdobyć, to się starałam. Może trudno to zrozumieć, ale dla mnie naprawdę najważniejsze w tym sezonie było 10 km klasykiem w Jakuszycach. W Tour de Ski broniłam tytułu, wiadomo, że jestem w tym dobra, więc też była pełna mobilizacja. W Tourze pracowaliśmy razem z moim zespołem jak w transie, nie wiem, czy to się uda jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. A w Kryształową Kulę po prostu nie wierzyłam. Zmieniłam na chwilę zdanie, gdy pierwszy raz w sezonie dostałam żółtą koszulkę, kiedy się okazało, że szczęście zaczyna mi niesamowicie sprzyjać: w sprincie w Moskwie, w biegu łączonym w Rybińsku. Ale i wtedy starałam się nie nakręcać. Po pierwsze, po szczęściu przychodził pech: Nove Mesto, skandynawskie upadki. Poza tym nauczyłam się już, że pech jest towarzyszem słabości, a szczęście idzie razem z mocą. A doskonale wiem, co się dzieje od początku marca ze wszystkimi Norweżkami, nie tylko z Bjoergen. Trafiłam na rywalkę, która potrafi wszystko, zaprzecza prawom fizjologii, przełamuje kilka kryzysów w jeden sezon. Ja tak nie potrafię. Gdybym jeszcze zdobyła Puchar Świata, to okazałoby się, że wygrałam wszystko w sezonie, a tego by niektórzy nie przeżyli. Ja mam naprawdę ogromną satysfakcję. Większa była tylko po sezonie olimpijskim.