Człowiek w jednej rękawiczce

Nie żyje Andrzej Strzelecki. Dla widowni telewizyjnej doktor Tadeusz Koziełło-Kozłowski z „Klanu", dla ludzi kultury artystyczny omnibus: twórca kabaretowy, aktor, reżyser, scenarzysta, dyrektor teatru, rektor Akademii Teatralnej, pisarz. A dla polskich golfistów mentor, jaki trafia się rzadziej, niż Tiger Woods.

Aktualizacja: 17.07.2020 13:36 Publikacja: 17.07.2020 12:39

Człowiek w jednej rękawiczce

Foto: Fotorzepa/Głos Szczeciński/Marcin Bielecki

Słowa, że był do głębi człowiekiem sportu, golfa w szczególności, mogą się komuś wydać przesadne, ale takie nie są. Nie chodzi nawet o to, że miał w rodzinie dwóch naczelnych „Przeglądu Sportowego" – Mariana Strzeleckiego (przed wojną) i Edwarda Strzeleckiego (po wojnie). Chodzi o to, że pojmował sport tak, jak mało kto dziś pojmuje: jako klasyczne połączenie rozwoju ducha i ciała z obowiązkowym dodatkiem ogromnego poczucia humoru i dystansu do uprawianej dyscypliny.

Pytanie, dlaczego golf, zbywał zwykle opowieścią o kapryśnym talerzu satelitarnym, który z niezbadanych przyczyn łapał niekiedy transmisje z turniejów oraz o wakacyjnej podróży po Niemczech, podczas której zamiast na plac zabaw dla córki trafił na pole. I równie przypadkowo stał się tam właścicielem torby kijów po Amerykanach, którzy nie chcieli ich brać do kraju.

Wiadomo, że jak wrócił do Warszawy, to spróbował. Jak spróbował, to pojął, że właśnie ubogacił życie o jeszcze jedną, może największą pasję. Pierwszy raz spotkaliśmy się ponad ćwierć wieku temu na polu Amber Baltic, podczas zorganizowanych ad hoc, przy turnieju Polish Open, mistrzostw Polski dziennikarzy (skromnie rzekł, że chyba może uczestniczyć z racji udziału klanu Strzeleckich w tworzeniu „Przeglądu Sportowego"). Urok uśmiechu spod wąsa i oczywista skłonność do golfowego ekscentryzmu zrobiły swoje – nie sposób było go nie polubić.

Kto spotykał Andrzeja w okolicznościach golfowych, ten wie, że całym sobą zarażał do tego sportu. Robił to z niespotykanym wdziękiem i subtelnością. Jednych uwodził klasyką stroju – spodnie długości trzy czwarte – po szkocku, pumpy, kaszkiet, zielona marynarka. Innych zachęcał opowieściami o urodzie natury, małych radościach wynikających ze znajdowania się w dołku i wielkich zwycięstwach nad samym sobą. I tyle życzliwą, co nieco uszczypliwą, zawsze wnikliwą analizą świata golfistów amatorów.

Zawsze dodawał anegdoty, które czyniły świat prostego wbijania piłki do dziurki w ziemi, zaskakująco barwnym i wartym uczestnictwa. Wieczornica po golfie z Andrzejem, pełna teatralnych wspomnień i konotacji, to była intelektualna przygoda, po której świat wydawał się lepszy i na pewno weselszy. Kto przeczytał Jego „Człowieka w jednej rękawiczce" wie świetnie, w czym rzecz.

Dawał też osobisty przykład. Jak na samouka, grał rewelacyjnie, choć absolutnie nietypowo, co czyniło obserwację Jego gry jeszcze bardziej interesującą. Tworzył z podobnymi sobie pasjonatami Polski Związek Golfa, angażował się we wszelkie inicjatywy promujące golf. Kupił dom niemal na polu, zrobił w nim małe prywatne muzeum gry. Dzieci też posłał do golfa i chyba są mu za to wdzięczne. Rolę serialowego doktora Koziełły wziął z oczywistą misją wniesienia kultury golfowej pod strzechy.

Kiedy reżyserował w Seulu część artystyczną prezentacji Zakopanego przed wyborami gospodarza igrzysk zimowych, to zrobiwszy swoje w dziedzinie sztuki estradowej, znikał nagle, by odnaleźć się po paru godzinach z blaskiem w oku i radosnymi opowieściami o zaletach golfa po azjatycku.

Bywało też tak, że wyjazdowe występy teatru Rampa organizował wyłącznie w miejscach, gdzie do pola golfowego miał odpowiednio blisko, a jak zespół wolał pracę w Warszawie, to też miał sposób. Odbierał wysyłane pospiesznym do Międzyzdrojów nagrane kasety magnetofonowe z prób i tą samą drogą wysyłał kasety z uwagami. Niekiedy byłem tym kurierem wożącym taśmy na dworzec i z dworca. Zanęcił mnie dając do przewozu świeżo sprowadzony z USA wielki, wypełniony bordowym pluszem samochód. – Bo wiesz, jeszcze muszę zagrać dziewięć dołków – mówił, a ja świetnie rozumiałem, że musi.

Kiedyś poprosiłem, by napisał do wydawnictwa ulotnego tekst na rozpoczęcie kolejnego sezonu golfowego. Z wrażliwością na golfa dostępną nielicznym podał w pierwszym akapicie: „Święcąc jajka w jednym z podwarszawskich kościołów przyjrzałem się bacznie figurkom alabastrowych aniołków zdobiących nawę. Ich pulchne rączki skierowane były u jednych do boku i lekko ku górze, u inych ku dołowi, ale w każdym układzie była to jakaś faza prawidłowego golfowego swingu. Fakt, że amorki nie miały sprzętu świadczy dobitnie o tym, że golfa wymyślono nieco wcześniej niż kije i prawdopodobnie zupełnie gdzie indziej, niż podają w książkach. Kiedy podzieliłem się wspomnianą obserwacją z rodziną – ta uznała, że jestem chory i uniemożliwiła mi powiadomienie księdza o moim odkryciu".

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne