Ośrodek Rozwoju Edukacji, agenda MEN, ogłosił w połowie kwietnia nabór na partnerów merytorycznych, którzy mają pomóc w przygotowaniu cyfrowych podręczników. Są one elementem programu „Cyfrowa szkoła", którego celem jest unowocześnienie nauczania. Jeżeli wydawcy, których wpływy ze sprzedaży podręczników papierowych szacuje się na miliard złotych, zrealizują swój postulat, konkurs może się zakończyć się fiaskiem.
Spór MEN z wydawcami trwa od początku kwietnia, gdy rząd przyjął pilotaż programu „Cyfrowa szkoła". Polska Izba Książki od razu wystosowała oświadczenie, w którym przekonywała, że program może doprowadzić do obniżenia efektywności nauczania. Ich zdaniem pilotaż nie zakłada badania wpływu e-podręczników na wyniki nauczania. Uważają, że resort powinien sprawdzić, czy wzrost kompetencji wyszukiwania informacji za pomocą sprzętu informatycznego nie wpłynie negatywnie na kompetencje zdobywania wiedzy niezbędnej do zdania egzaminów.
Kolejnym krokiem wydawców jest bojkot konkursu ogłoszonego przez ORE. – Chcemy, by w ramach pilotażu został przebadany także wpływ cyfrowych podręczników na jakość kształcenia – mówi Bartosz Lewicki z Porozumienia Nowoczesna Edukacja zrzeszającego wydawców edukacyjnych. Dodaje, że ich działania zostaną rozszerzone o kampanię informacyjną skierowaną m.in. do rodziców, która będzie wskazywała na skutki wprowadzenia cyfrowych podręczników do procesu nauczania. Kampania ma wystartować pod koniec maja.
Resort edukacji do zapowiedzi wydawców o bojkocie podchodzi ze spokojem. – Czekamy na wyniki naboru do 7 maja, będziemy reagować, gdy pojawią się problemy – mówi Joanna Dutkiewicz, rzeczniczka MEN.
Według koncepcji konkursu w tym roku miałyby powstać założenia dotyczące funkcjonalności nowoczesnej platformy edukacyjnej umożliwiającej korzystanie z elektronicznych podręczników i wspierającej ich rozwój oraz ogólne wytyczne dotyczące funkcjonalności i parametrów technicznych e-podręczników.
Wydawcy, grożąc bojkotem, powołują się na doświadczenia państw, w których wdrażano projekty cyfryzacji edukacji. Jak do tej pory efekty tego były mierne. Rząd Australii zainwestował w elektroniczne treści edukacyjne ponad 200 mln dolarów. Okazały się one bardzo drogie w produkcji, a ich jakość – w porównaniu z treściami tworzonymi komercyjnie – była niska. Do tego ich wykorzystanie w szkole nie przekroczyło nigdy 1 proc. wszystkich zasobów. W Peru rząd za 225 mln dolarów nabył 850 tys. laptopów dla szkół w całym kraju. Jednak w raporcie z marca 2012 r. minister edukacji Peru przyznaje, że samo podarowanie laptopów nie dało nic – tylko 13 proc. siedmiolatków uzyskało oczekiwany efekt w nauce matematyki, a 30 proc. w czytaniu i pisaniu. Najbardziej spektakularną porażkę zanotowały francuskojęzyczne szkoły w Belgii, które całkowicie zastąpiły podręczniki klasyczne ich cyfrowymi odpowiednikami. Efekt był taki, że uczniowie z tych szkół coraz słabiej wypadali w testach PISA (międzynarodowe testy sprawdzające przyswajanie umiejętności). Gdy zdecydowano się wrócić do podręczników papierowych, okazało się, że rynek wydawców się załamał, dlatego obecnie uczniowie belgijscy korzystają z podręczników francuskich.
MEN zapowiada, że podręczniki do 18 przedmiotów, do wszystkich etapów kształcenia, miałyby być gotowe 1 września 2014 r. Z szacunków resortu wynika, że z cyfrowych materiałów korzystałoby 40 proc. uczniów i nauczycieli wszystkich typów szkół. Pozostała część uczyłaby się z podręczników papierowych, które byłyby tańsze ze względu na większą konkurencję na rynku, którą wymusiłyby e-podręczniki.