Kiedy Cesare Prandelli podejmował się pracy z reprezentacją, ostrzegał: sam awans na mistrzostwa Europy będzie sukcesem, trzeba zacząć pracę od początku.
Włosi właśnie wrócili z mundialu w RPA, gdzie zamiast bronić mistrzostwa wywalczonego cztery lata wcześniej, dokonali rzadkiej sztuki. W grupie z Paragwajem, Słowacją i Nową Zelandią zajęli ostatnie miejsce, co oczywiście odebrano jako kompromitację.
Wybór Prandellego miał wskazywać kierunek, skąd przyjdzie odnowa. W Serie A prowadził on Fiorentinę i właśnie styl gry tej drużyny spodobał się szefom włoskiej piłki na tyle, by zaryzykować. Prandelli chciał zmienić włoski futbol nie tylko na boisku, ale też poza nim. Uważał, że piłkarz, który zakłada błękitną koszulkę, musi mieć świadomość tego, że reprezentuje kraj.
Rada mędrców
W tym czasie z włoskiej ligi zaczęły uciekać gwiazdy, prestiż rozgrywek leciał na łeb na szyję. Inter co prawda w 2010 roku wygrał Ligę Mistrzów, ale prowadził go Portugalczyk Jose Mourinho, a w finale na boisku w pierwszym składzie nie pojawił się żaden Włoch. Jeszcze wcześniej Italia przegrała z Polską i Ukrainą batalię o organizację mistrzostw Europy, a to miał być dla Włochów impuls do zmian.
Było tak niedobrze, że zebrała się rada mędrców. Najstarsi włoscy trenerzy z szefami federacji zapowiedzieli wprowadzenie nowego systemu szkolenia młodzieży. Włosi chcieli pójść śladem Niemców, którzy na Euro 2004 nie wyszli z grupy, i postanowili rozpocząć pracę od podstaw.