Podworowali sobie Anglicy z naszego dachu, którego nie można rozsunąć w deszcz. To teraz my sobie podworujmy z ich dachu. Wembley: stadion za równowartość 4 mld złotych, oddany z rocznym opóźnieniem, murawa wymieniana już kilkanaście razy, źle znosząca ulewy. Rozsuwany dach? Jest. I nawet można go rozsunąć w deszcz. Tyle że nie sięga murawy. Jest tylko nad trybunami.
Absurdalne? Anglikom się wydawało, że nie. Dachu nad murawą nie chcieli, bo uważają, że futbol to nie sport halowy. Nie mają dachu również inne najnowocześniejsze stadiony Anglii: londyński Emirates, City of Manchester Stadium. A kibice holenderskiego Feyenoordu, gdy usłyszeli, że ich nowy stadion w Rotterdamie ma być przykrywany w całości, powiedzieli: nie, precz z dachem nad murawą, piłka nie jest dla mięczaków, mają grać w deszczu i śniegu. Bo rozsuwany dach to w futbolu luksus, a nie wymóg. Jest takich stadionów w Europie ledwie kilkanaście. I dach zafundowały sobie nie po to, żeby mieć lepsze mecze, ale lepsze koncerty, kongresy itp.
Trawa w studni
Wracając do Wembley: jego projektanci chcieli przykryć tylko trybuny, z możliwością odsunięcia dachu, by w słoneczne dni cień nie padał na murawę i nie psuł transmisji telewizyjnych. I po to, żeby murawa miała więcej światła, powietrza i lepiej rosła. A i tak rośnie źle, to zmora wszystkich nowych stadionów, które chcą być wszystkim naraz: centrum sportu, rozrywki, biznesu. Wszystkie te atrakcje są stłoczone zbyt blisko boiska i zbyt wysoko sięgają ponad nie, by w takiej studni trawa dobrze się trzymała. A jeśli jeszcze jest nad nią dach, to kłopoty jak w banku. Na amsterdamskiej Arenie, pierwszym w Europie stadionie z takim zadaszeniem, trawę wymieniano już kilkadziesiąt razy.
Prezes i parasolka
Bo – choć to może niepopularne w kraju 37 mln specjalistów od dachów, muraw i międzynarodowych kompromitacji – nie takie problemy już się innym z dachami zdarzały jak nam we wtorek. Prawie każdy miał swój wstyd. Jak nie problem z trawą, wymęczoną przez koncerty i inne imprezy, to z samym dachem. Na Veltins Arena w Gelsenkirchen, przedstawianym jako cudo techniki, dach dwa razy pękał pod śniegiem, za drugim razem łączne koszty naprawy sięgnęły, przeliczając na złote, 50 mln. A we Frankfurcie na Commerzbank Arenie dach raz źle się ułożył, a raz zatrzymał podczas próby rozsuwania przy złej pogodzie. Pierwszy raz był podczas finału Pucharu Konfederacji, czyli próby generalnej przed mundialem 2006: zrobił się wtedy wodospad w narożniku boiska. Za drugim razem woda zebrała się w nierozpiętych do końca powłokach, a potem wylewała strumieniami na murawę. Podczas meczu Bundesligi.
Przy stadionie we Frankfurcie trzeba się zatrzymać na dłużej: Commerzbank Arena dawniej nazywała się Waldstadion: to tam graliśmy w 1974 r. z Niemcami słynny „mecz na wodzie" i odpadliśmy w półfinale mundialu. A dach obecnej Areny też powinien znać każdy polski kibic, bo to taka sama konstrukcja, która zawisła nad Narodowym i którą teraz nazywamy atrapą za 330 milionów złotych, a prezes PZPN Grzegorz Lato wezwał nawet, by ją zlikwidować, skoro się nie rozkłada w deszcz. Prezes, jak mówi, ma parasolkę i wie, że parasolki rozkładają się, gdy leje. Więc dlaczego dach ma się nie rozłożyć. Oto pezetpeenowskie podejście do świata – w pigułce. Co prezesa obchodzi, jak się w jakimś Frankfurcie skończyło używanie dachu niezgodnie z instrukcją.