Broń złożę ostatnia

Justyna Kowalczyk o świętach, błędach, sukcesach i o zaczynającym się za tydzień Tour de Ski

Publikacja: 21.12.2012 15:28

Broń złożę ostatnia

Foto: AP

Medale i Kryształowe Kule to dobra wymówka, żeby się zwolnić z przedświątecznych przygotowań?



Justyna Kowalczyk:

Jako przyjeżdżająca do domu na krótko mam swoje przywileje, ale bez przesady. W mojej rodzinie jest po prostu bardzo dużo kobiet i każda odpowiada za coś konkretnego przed świętami: gotowanie, sprzątanie, itd. A do tego każda ma swoje utarte ścieżki i każda jest charakterna. Jakbym im w te ścieżki zaczęła wchodzić, to dopiero byłoby nerwowo, więc mnie trzymają od tego z daleka. Ja jestem od zadań dorywczych. Zakupy, ubieranie choinki. Pojedź, przywieź. Logistyka. I niech nikt nie myśli, że będę w domu gwiazdą świąt. Moja siostra ma dwumiesięczne dzieciątko i to ono będzie najważniejsze.



Przeżyje to pani jakoś?



Postaram się. Opowiem po świętach, czy się udało.



Świąteczne życzenia będą wybiegały do Val di Fiemme, czyli tam, gdzie się kończy Tour de Ski i gdzie będą mistrzostwa świata, czy już do igrzysk w Soczi?



Mam to szczęście, że moja rodzina w takie odświętne dni omija sportowe życzenia. Załatwiają tę sprawę finałowym: „I ty wiesz jeszcze co”. Wolą mi życzyć czegoś dobrego w życiu prywatnym. Bo ze sportowym wiedzą, jak jest: jak dobrze popracuję, to dobrze się ułoży. Zresztą, co ma być, to będzie. Są ważniejsze rzeczy.



Jasne, w święta zapomina pani o nartach...



Oczywiście nie ma takiej możliwości. Nie wolno mi tego zrobić na kilka dni przed Tour de Ski. Będę sobie wszystko analizować, oglądać poprzednie starty, no i oczywiście trenować.



Po zwycięstwach w Kanadzie wróciła pani do Polski uspokojona?



Jestem dość pewna tego, co robię. Wiedziałam, jak ciężko trenowałam od maja i że to musi przynieść efekty. Ja się nie zmieniam, treningi się bardzo nie zmieniają. Dlaczego miałoby być inaczej niż w poprzednich latach? Ale to dobrze, że się już skończyła pierwsza część sezonu. Ta, w której się dopiero rozpędzam po ciężkich treningach, w której się muszę tłumaczyć ze słabszych miejsc. I poskramiać swoje ambicje. Teraz zaczyna się prawdziwa walka o najwyższe miejsca. Ta regularność daje mi poczucie bezpieczeństwa. A dwa zwycięstwa w Canmore dodały pewności siebie. Tak właśnie tym razem pachniała Kanada: pewnością siebie. I dobrym połączeniem pracy z odpoczynkiem. Dwa tygodnie tam ułożyły się znakomicie.



Powtarzamy, że to początek sezonu, ale jedna czwarta już minęła.



Jeśli ja zaczynam biegać szybko i wygrywać, to znaczy, że ładny kawał sezonu za nami. Czasami nawet mówimy z trenerem, że po Tour de Ski to już prawie koniec zimy. Najcięższe się kończy, zostaje mała kosmetyka. Trochę mrugamy okiem, bo wiadomo, że medale rozdają zawsze dopiero po Tourze. Ale po nim jest już sama przyjemność: startowanie, odpoczywanie, trochę siłowni.


Moja siostra ma dwumiesięczne dzieciątko i to ono, a nie ja, będzie w domu gwiazdą podczas świąt

Czego panią nauczył ten początek sezonu?



Że niepotrzebnie pojechałam na inaugurację do Gaellivare. Drugi raz bym tego błędu nie popełniła. Nie czułam się dobrze, nie byłam gotowa na szybkie bieganie, zwłaszcza stylem dowolnym i po takiej krętej trasie. Ale nie chciałam robić uników, bo tego nie lubię. Jednak nie był to wyjazd szczególnie potrzebny i skończyło się 27. miejscem. Na szczęście ten sezon nauczył mnie też innych rzeczy: coraz lepiej biegam taktycznie, zwłaszcza na długich dystansach. Bieg w Kuusamo i dwa w Canmore były dobrze przemyślane i zrealizowane co do joty. Głowa pracuje. Ważne, żeby ją włączać, zwłaszcza wtedy, gdy już nie dają rady nogi i ręce.



Mówiła pani, zostając w Kanadzie liderką Pucharu Świata, że to tylko bonus. Ale tak to planowaliście, a trener Aleksander Wierietielny mówi, że kolejna Kryształowa Kula wiele dla was znaczy.



Z liczenia punktów wynikało, że prowadzenie w PŚ po kanadyjskich zawodach jest możliwe. Ale niczego nie można było wykluczyć, ostatecznie jestem teraz tylko o 33 pkt przed Kikkan Randall. No i nie zapominajmy o trzech Norweżkach, które są tuż za nami. Ale to już jest problem na dalszą część sezonu.



Trener powiedział, że w Canmore dałaby pani radę również nieobecnym tam Norweżkom. Z Marit Bjoergen na czele.



Na pewno lżej by mi się biegło, miałabym jakąś pomoc przy dyktowaniu tempa. Nie wiem, jak w biegu łączonym, ale na 10 km klasykiem jeszcze w tym roku nie przegrałam i tu pewnie trener ma rację. Choć i w biegu łączonym czułam się znakomicie. Plan był taki, żeby w stylu klasycznym nie dać z siebie wszystkiego i zacząć mocno część łyżwową. Ale nie spodziewałam się, że zacznę się oddalać od reszty aż tak szybko. Tyle że to jest Canmore, tu zawsze biegam dobrze. Zobaczymy, co będzie dalej.



Za to o sprint i porażkę w ćwierćfinale trener miał do pani żal. Za przegrany półfinał w Kuusamo też.



Po prostu trener ma trochę inne zdanie niż ja na temat sprintu. Co do Kuusamo, przyznaję: to, że pobiegłam wtedy między torami, było głupie, ale w ferworze walki myślałam inaczej. Nie chciałam zostać z tyłu. A w Canmore jest tak długi finisz, że wybrałam jedyną możliwą taktykę: zmęczyć rywalki. Nie zrobiłam błędu, po prostu nie wyszło, nie mogę się w takiej sytuacji biczować. Oczywiście z wyniku nie jestem zadowolona. Po 21. miejscu nie śpię spokojnie nawet wtedy, gdy to jest sprint w mieście, czyli moja najsłabsza strona. Ale ten ćwierćfinał w Canmore dał mi bardzo dużo, jeśli chodzi o odczucia. Dostałam kopa przed biegiem łączonym, poczułam, że mój styl łyżwowy wraca do normy. Wcześniej w tym sezonie miałam kłopoty, a to z koordynacją, a to z techniką. A tutaj świetnie się czułam. Przegrałam finisz, ale z typowymi sprinterkami. One nad tym pracują na okrągło, a ja wcale. Oddajmy więc sprinterkom co sprinterskie. Dzień później już niczego się nie bałam. Było tak dobrze jak w 2008 roku, gdy w Canmore wygrywałam bieg łączony pierwszy raz w karierze. Widocznie coś w tej trasie jest szczególnego.



To prawda, że jest bardzo podobna do tej w Val di Fiemme, najważniejszej w tym sezonie?



Ze wszystkich w Pucharze Świata podobna jest najbardziej. Ale są i różnice, najważniejsza to wysokość nad poziom morza. W Kanadzie było 1400, 1500 m, czyli warunki dla mnie wymarzone. W Val di Fiemme jest około tysiąca. Tam biega się lżej, co mi nie do końca pasuje. Ale za to Val di Fiemme dobrze mi się ostatnio kojarzy. Nie narzekam.



Wspominała pani po 27. miejscu w Gaellivare, że może nadeszła pora specjalizacji, skupienia się tylko na stylu klasycznym. Ale to już, zdaje się, nieaktualne?



Chodzi o to, że gdziekolwiek staję na starcie, tam są oczekiwania, że będę na podium. A to niemożliwe. Już i tak jestem bardzo uniwersalna, jest tylko jedna dziewczyna lepsza pod tym względem, nazywa się Marit Bjoergen. To nie jest tak, że łyżwę odpuszczę. Wręcz przeciwnie, jestem zawzięta, żeby ją poprawiać, bo na horyzoncie jest Soczi, gdzie stylem łyżwowym można dobiec do medali i w biegu łączonym, i w sprincie. Ja broń złożę ostatnia. W klasyku czuję się dobrze, z nim wiążę największe nadzieje, w nim lepiej kontroluję biegi. Ale chcę pozostać wszechstronna. Biegi na 10 km klasykiem, moje królestwo, zdarzają się w PŚ tylko od czasu do czasu. Jedynie wszechstronność daje wysokie miejsca w Pucharze, tylko ona zapewnia zwycięstwa w Tour de Ski. W Tourze każdego dnia atakują nas innym bodźcem. Raz bieg długi, raz krótki, łyżwa, klasyk. Nie ma innej drogi. Ale trenowanie wszystkiego naraz sprawia, że jest naprawdę ciężko.



Tym razem będzie w Tour de Ski tylko jeden sprint, w szwajcarskim Muenstertal. W poprzednich edycjach były dwa. Będzie mniej przypadku?



Szkoda, że akurat zabrali sprint stylem klasycznym, a został łyżwowy. W klasycznym byłam ostatnio pierwsza i dwa razy druga. W łyżwowym – wiadomo, różne rzeczy mi się zdarzały. Ale oglądałam profile trasy w Muenstertal i wygląda to nie najgorzej. Inna sprawa, że mnie jakoś Tour tym razem szczególnie nie mobilizuje. Myślę głównie o tym, co się stanie na przełomie lutego i marca. Mam jeden cel na ten sezon: mistrzostwa świata, reszta to albo przygotowanie do MŚ, albo rozbieganie po nich.



Czyli w Tourze już nie wpadnie pani w taki trans jak rok temu?



Zrobię wszystko, żeby wpaść. Nie poświętuję, będę trenowała. Mam nadzieję, że uda się niedaleko domu, ale jak będzie trzeba, to pojadę i do Szklarskiej Poręby, jak przed rokiem. Do Oberhofu, gdzie są pierwsze dwa etapy, wyruszymy zapewne 27 grudnia, bo wcześniej nie ma sensu, trasy i tak są zamknięte. Chcę walczyć i wygrać, ale ewentualne niepowodzenie nie będzie końcem świata. Rok temu było inaczej, wtedy miałam podczas przygotowań tylko dwie rzeczy w głowie: 10 km klasykiem w Jakuszycach i Tour. Wszyscy mi wtedy wmawiali, że to będzie takie niepowtarzalne Tour de Ski, bo wraca Marit, więc włączyłam w to wszystkie siły. Teraz nie potrafię. Całe szczęście, że Tour, choć morderczy, to jednak dość szybko mija. Jest tyle obowiązków poza startami, że ani się obejrzysz, a jest po wszystkim. Dałam radę siedem razy, to dam i teraz.

Medale i Kryształowe Kule to dobra wymówka, żeby się zwolnić z przedświątecznych przygotowań?

Justyna Kowalczyk:

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!