Niemcy toną pod wodą, jak chyba nigdy dotąd w historii. Przynajmniej tej znanej. Pasawa leczy już rany po przejściu największej fali od 500 lat. Tragedia zagraża dalej wielu miejscowościom nad Soławą, Łabą i Dunajem. W Dessau Łaba osiągnie dzisiaj 8,11 m, co oznacza prawie jeden metr wyżej niż w czasie powodzi przed dziesięciu laty.
Kraj o potężnej gospodarce i, co się za tym kryje, ogromnymi możliwościami finansowymi i technicznymi, nie jest w stanie ustrzec się od skutków katastrof przyrodniczych.
Kalosze w polityce
Podobnie było dziesięć lat temu. Powódź ogarnęła niemal dokładnie te same obszary co dzisiaj. Od tego czasu wydano miliardy na zabezpieczenie przeciwpowodziowe. W samej Bawarii przeznaczono na program sięgający do 2020 roku 2,3 mld euro, z czego wydano już 1,6 mld. Bez tych pieniędzy tego lata byłoby zapewne jeszcze gorzej.
– Wiem, że wiele osób czuje jeszcze w kościach tamtą powódź – powtarzała kanclerz Angela Merkel w czasie niedawnej podróży po zagrożonych obszarach. Ubrana jak na wycieczkę krajoznawczą dodawała otuchy powodzianom, obiecując pomoc techniczną, ale i finansową – w sumie ponad 100 mln euro.
To na początek. Za tymi pieniędzmi pójdą miliardy. Wszystko to dzieje się kilka miesięcy przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu, w wyniku których Angela Merkel ma nadzieję rozpocząć swą trzecią kadencję na stanowisku kanclerza Niemiec. Z tym większą uwagą obserwowane są działania pani kanclerz.