Raczej obojętnieją. Po pierwsze, nie wierzą już tak jak wcześniej i politykom, i mediom. W badaniach szacunku do zawodów Instytutu Gallupa dziennikarze spadli na 184. miejsce. We Francji najnowszy sondaż wiarygodności mediów TNS Sofres dla „La Croix" – podobnie. Czas obalania rządów i polityków przez media tradycyjne mamy już za sobą. Coraz większa grupa decyzję o tym, na kogo odda swój głos, podejmuje w ostatniej chwili, często już w lokalu wyborczym. Proces wpływu na decyzję wyborczą jest coraz bardziej skomplikowany. Po drugie, co chyba ważniejsze: politycy zeszli z piedestałów. Dopuścili nas do swoich kuchni, pokazali swoje psy, pasje, rodziny. Pokazali, jak grają w piłkę. To już nie ideowcy zagłębieni w dziełach filozofów, ale wynajmowani przez nas zarządcy spraw publicznych. Mający prawo do tego, do czego mają prawo ich wyborcy. Demokraci rzecz jasna mogą tu więcej niż republikanie.
Przypadek Anthony'ego Weinera, który wysyłał swoje roznegliżowane zdjęcia do obcych kobiet, jest właśnie przypadkiem demokraty. To go uratowało? Republikanom wolno mniej?
Oczywiście. Liberałowie, socjaliści, w USA politycy Partii Demokratycznej mogą sobie zawsze w kwestiach obyczajowych pozwolić na więcej. Adekwatnie do oczekiwań elektoratu. Konserwatystom wolno mniej, pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Ich elektorat chce, aby byli pomnikowi, ze spiżu, poważni, nadawali ton ważnym sprawom.
W Polsce Weiner miałby szanse na drugie polityczne życie?
Zależnie od partii. W PiS byłby zapewne bez szans, czekałoby go pokazowe wykluczenie. Do Ruchu Palikota zostałby przyjęty z otwartymi ramionami, do SLD z uśmiechem, do Platformy Obywatelskiej z pewnego rodzaju nieśmiałością. Partie centrowe raz chcą iść na prawo, raz na lewo, lokalne struktury musiałyby więc dobrze wyczuć, jak na taką kandydaturę zareagowałby w danej chwili lider partii.