Siódma z rzędu przegrana
Dla PO ważne jest, żeby podkreślać fakt, iż otrzymała więcej głosów, a przede wszystkim, aby kłaść nacisk na to, co Prawo i Sprawiedliwość z kolei będzie chciało pomijać: że wynik ma się nijak to triumfalistycznych zapowiedzi i nastrojów, jakie jeszcze dwa lub trzy miesiące temu panowały wśród polityków i zwolenników największej partii opozycyjnej. Wówczas sondażowe prowadzenie PiS sięgało momentami 10 punktów i w stosunku do rozbudzonych oczekiwań ostatecznie otrzymany rezultat jest oczywiście nie klęską, ale zawodem i porażką na pewno. W tym kontekście byłoby nią także minimalne zwycięstwo, ale tu nie ma nawet tego. PiS podkreślać będzie zatem, że faktycznie zremisowało z PO, szczególnie w liczbie mandatów, starając się nie przywoływać niewygodnego faktu: iż nie udało mu się utrzymać wyraźnego prowadzenia.
Dostaniemy oczywiście także wiele analiz, wskazujących, że to dla partii Jarosława Kaczyńskiego naprawdę dobry wynik. PiS dostało na przykład o około 200 tys. głosów i 4 punkty procentowe więcej niż pięć lat temu, podczas gdy liczba głosów oddanych na PO wyraźnie spadła – o milion. To wszystko przy minimalnie tylko niższej frekwencji. Z kolei w poprzednich wyborach parlamentarnych różnica pomiędzy Platformą a PiS wynosiła ?10 punktów procentowych. Tym razem jest mniejsza niż ?1 punkt.
Wszystko to prawda, ale to są smaczki dla ekspertów. Pokazują oczywiście tendencję. PO w długim okresie słabnie, a głosowanie na PiS przestało być sprawą wstydliwą. Te wybory nie dały jednak partii Kaczyńskiego niezbędnego jej impulsu, który rozpędziłby ją na początku wyścigu wyborczego, który potrwa do jesieni 2015 r. Wynik jest niższy od oczekiwań i zabrakło rzeczy niezmiernie ważnej symbolicznie: prostego, oczywistego zwycięstwa w liczbie głosów. Formalnie rzecz biorąc, jest to siódma z rzędu przegrana PiS pod wodzą Kaczyńskiego.
Co zatem teraz uczyni największa partia opozycyjna? Ma do wyboru dwie główne możliwości. Pierwsza to droga ekskluzywna. Druga – inkluzywna.
W ramach pierwszej mogłaby się nawet pojawić opowieść o prawdopodobnym sfałszowaniu wyborów. Zresztą ta wersja zaczyna już funkcjonować wśród twardych zwolenników PiS. Faktem jest, że skandalicznie długi czas liczenia głosów i dramatycznie mała różnica sprzyjają tego typu interpretacjom. Jest to jednak dla PiS droga równie szkodliwa jak pokazywanie bez umiaru Antoniego Macierewicza. Szczęśliwie na razie tego wątku nie podjął żaden z polityków Prawa i Sprawiedliwości.