Kaczyński nie może siedzieć na bagnetach

Różnica rzędu 24 tys. głosów przy ponad ?7 mln głosujących, która dała zwycięstwo Platformie Obywatelskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jest minimalna. W praktyce to po prostu remis. Teraz propaganda obu głównych partii sprowadzi się do interpretacji, czy szklanka jest w połowie pełna czy pusta.

Publikacja: 28.05.2014 02:51

Wieczór wyborczy w sztabie PiS, 25 maja 2014 r.

Wieczór wyborczy w sztabie PiS, 25 maja 2014 r.

Foto: PAP, Jacek Turczyk

Siódma z rzędu przegrana

Dla PO ważne jest, żeby podkreślać fakt, iż otrzymała więcej głosów, a przede wszystkim, aby kłaść nacisk na to, co Prawo i Sprawiedliwość z kolei będzie chciało pomijać: że wynik ma się nijak to triumfalistycznych zapowiedzi i nastrojów, jakie jeszcze dwa lub trzy miesiące temu panowały wśród polityków i zwolenników największej partii opozycyjnej. Wówczas sondażowe prowadzenie PiS sięgało momentami 10 punktów i w stosunku do rozbudzonych oczekiwań ostatecznie otrzymany rezultat jest oczywiście nie klęską, ale zawodem i porażką na pewno. W tym kontekście byłoby nią także minimalne zwycięstwo, ale tu nie ma nawet tego. PiS podkreślać będzie zatem, że faktycznie zremisowało z PO, szczególnie w liczbie mandatów, starając się nie przywoływać niewygodnego faktu: iż nie udało mu się utrzymać wyraźnego prowadzenia.

Dostaniemy oczywiście także wiele analiz, wskazujących, że to dla partii Jarosława Kaczyńskiego naprawdę dobry wynik. PiS dostało na przykład o około 200 tys. głosów i 4 punkty procentowe więcej niż pięć lat temu, podczas gdy liczba głosów oddanych na PO wyraźnie spadła – o milion. To wszystko przy minimalnie tylko niższej frekwencji. Z kolei w poprzednich wyborach parlamentarnych różnica pomiędzy Platformą a PiS wynosiła ?10 punktów procentowych. Tym razem jest mniejsza niż ?1 punkt.

Wszystko to prawda, ale to są smaczki dla ekspertów. Pokazują oczywiście tendencję. PO w długim okresie słabnie, a głosowanie na PiS przestało być sprawą wstydliwą. Te wybory nie dały jednak partii Kaczyńskiego niezbędnego jej impulsu, który rozpędziłby ją na początku wyścigu wyborczego, który potrwa do jesieni 2015 r. Wynik jest niższy od oczekiwań i zabrakło rzeczy niezmiernie ważnej symbolicznie: prostego, oczywistego zwycięstwa w liczbie głosów. Formalnie rzecz biorąc, jest to siódma z rzędu przegrana PiS pod wodzą Kaczyńskiego.

Co zatem teraz uczyni największa partia opozycyjna? Ma do wyboru dwie główne możliwości. Pierwsza to droga ekskluzywna. Druga – inkluzywna.

W ramach pierwszej mogłaby się nawet pojawić opowieść o prawdopodobnym sfałszowaniu wyborów. Zresztą ta wersja zaczyna już funkcjonować wśród twardych zwolenników PiS. Faktem jest, że skandalicznie długi czas liczenia głosów i dramatycznie mała różnica sprzyjają tego typu interpretacjom. Jest to jednak dla PiS droga równie szkodliwa jak pokazywanie bez umiaru Antoniego Macierewicza. Szczęśliwie na razie tego wątku nie podjął żaden z polityków Prawa i Sprawiedliwości.

Innym elementem podejścia ekskluzywnego jest arogancja w stosunku do przegranych drobnych ugrupowań, które swoje korzenie mają całkowicie lub częściowo w PiS, a które przez znaczną część jego wyborców są obarczane winą za przegraną. To zresztą bardzo charakterystyczne i w tym leży duża część siły elektoratu tego ugrupowania: jest on zawsze skłonny szukać przyczyny porażek poza partią, nieustannie rozgrzeszając jej lidera.

Silniejszy partner

Ta arogancja przejawiałaby się w odrzuceniu wszelkich sygnałów o gotowości współpracy i trwaniu przy koncepcji partii monolitycznej, gdzie na pierwszym planie brak jakichkolwiek silnych osobowości. Jest Kaczyński, a potem długo, długo nic.

Ta koncepcja ma oczywiście swoje plusy i są argumenty, które za nią przemawiają. Po pierwsze – w starciu z machiną PO konieczna jest sprawność organizacyjna. Po drugie – wielu polityków, którzy odłączyli się kiedyś od PiS, budzi zastrzeżenia prezesa, w niektórych przypadkach słusznie. Po trzecie – aby zainicjować współpracę, konieczne byłoby uznanie przez przedstawicieli małych partii, że to PiS jest znacznie silniejszym partnerem i ma większe prawo do stawiania warunków. A o to może być trudno. Po czwarte – żeby współpraca dobrze się układała, słabsi partnerzy muszą w znacznej mierze zrezygnować ze swoich indywidualnych ambicji na rzecz całości przedsięwzięcia. Losy Polski Razem pokazują, że to nie jest łatwe nawet w przypadku małej struktury, która walczy o polityczne przeżycie.

Przy tym wszystkim jednak koncepcja ekskluzywna ma jedną zasadniczą wadę: nie pozwoli PiS odsunąć od władzy PO. A to jest przecież celem największej partii opozycyjnej.

Jeżeli wynik wyborów do PE potraktować jako prognostyk rezultatu wyborów parlamentarnych, to szans na rządzenie Prawo i Sprawiedliwość nie ma. W wyborach do PE z samej ich natury elektorat niepisowski jest zwykle bardziej reprezentowany. Jeśli nawet uwzględnić to zastrzeżenie i uznać, że w wyborach do Sejmu PiS mogłoby nieco swój wynik polepszyć, uzyskując choćby 35 proc., to jego przeciwnicy w postaci PO na spółkę z SLD i ewentualnie PSL (inni się nie liczą) bez trudu utworzą koalicję. PiS zostanie formalnym zwycięzcą, który nie będzie rządził.

W dodatku perspektywa kolejnych elekcji nie sprzyja partii Kaczyńskiego. W wyborach samorządowych (w 2010 r. frekwencja na poziomie 35 proc.) najwyraźniejszym kryterium zwycięstwa, zrozumiałym dla opinii publicznej, jest liczba burmistrzów i prezydentów miast, zwłaszcza dużych. Tutaj PiS radziło sobie słabo – wygrało jedynie w Radomiu, a jesienią tego roku zdobycie któregoś z większych ośrodków będzie bardzo ciężkim zadaniem. Stolicę zaś partia Kaczyńskiego wydaje się oddawać walkowerem, bo gdyby podchodziła poważnie do wyścigu z Hanną Gronkiewicz-Waltz, już dziś musiałaby mieć aktywnego, jednoznacznie wskazanego kandydata. W 2015 r. z kolei, przed wyborami parlamentarnymi, czekają nas wybory prezydenckie. Kaczyński w nich zapewne nie wystartuje, a poza nim ani w samej partii, ani w jej okolicach nie widać nikogo, kto mógłby poważnie zagrozić Bronisławowi Komorowskiemu. Kandydatura „profesorska" (Piotr Gliński, Zdzisław Krasnodębski) może się skończyć jedynie porażką.

Jeżeli te przewidywania są trafne, to przed wyborami do parlamentu PiS może czekać seria kolejnych dwóch przegranych elekcji, przegrane wybory zaś powodują wytracanie dynamiki poparcia, podczas gdy wygrane – odwrotnie.

Alternatywą jest wariant inkluzywny. Nowa Prawica, Polska Razem (PRJG) i Solidarna Polska zebrały w tych wyborach łącznie ponad milion głosów (14,29 proc.). Same PRJG i SP to pół miliona głosów. Przypomnijmy, że o zwycięstwie PO zadecydowały 24 tys. głosów. Myśląc o koalicji, współpracy, może przyłączeniu do PiS ludzi z PRJG czy SP, nie należy tego traktować w kategoriach personalnych, a tak właśnie wydaje się do tego podchodzić znaczna część polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz jego zwolenników. Powtarza się absurdalna fraza o „zdrajcach", którym nie można wybaczyć.

To dziecinada, nie polityka. Nie chodzi tu o to, żeby Jacek Kurski mógł nadal szaleć samochodem, zasłaniając się immunitetem, albo żeby Paweł Kowal mógł pobierać diety, ale o to, żeby na PiS zagłosował elektorat Solidarnej Polski i Polski Razem. Taki ruch musiałaby jednak poprzedzić poważna analiza, wyjaśniająca, dlaczego wyborcy woleli Janusza Korwin-Mikkego (ci, którzy nie stanowią jego twardego, stałego elektoratu), Jarosława Gowina czy Zbigniewa Ziobrę od Jarosława Kaczyńskiego.

Zachęta ?zamiast przymusu

Już samo przedstawienie oferty współpracy dałoby Kaczyńskiemu premię sondażową. Najważniejsze jednak byłoby zastosowanie metody Tuska, który zakres oddziaływania PO rozciągnął od lewej strony centrum aż po centrum lewicy. To samo mógłby zrobić Kaczyński, tyle że po przeciwnej stronie sceny. W tej chwili PiS jest partią jednoznacznie narodowo-socjalną. Lecz przecież jeszcze kilkanaście miesięcy temu było w niej miejsce dla liberała Przemysława Wiplera. Wcześniej byli w niej Paweł Kowal czy Jan Ołdakowski. W polskiej polityce, która rządzi się od niemal dziesięciu lat prawami duopolu, nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby PiS stało się szeroką platformą współpracy polityków o poglądach, bardzo ogólnie ujmując, prawicowych.

Kaczyński od dawna dążył do tego, aby wyeliminować konkurentów na prawicy i w ten sposób niejako zmusić prawicowych wyborców, aby oddawali głos na jego ugrupowanie, niezależnie od aktualnej linii i programu. Tę metodę można nazwać siłową. Jej skuteczność jest ograniczona. Przymus działa w ograniczonym stopniu, a na bagnetach nie da się siedzieć – jak powiedział Napoleon. Zamiast więc zmuszać, można by dla odmiany zachęcić: nie mamy już poważnych konkurentów, ale dla ich dawnych wyborców mamy ciekawą propozycję. Nie czujemy schadenfreude wobec dawnych kolegów partyjnych, ale mamy dla nich ofertę. I liczymy, że ich wyborcy – a także całkiem nowi – też ją rozważą.

Żeby takie podejście było wiarygodne, w PiS musieliby znaleźć swoje miejsce politycy ze znikających formacji. Na pewno nie wszyscy, bo nie wszyscy są warci ryzyka. Niektórzy – są. Właśnie teraz, po pierwszych w serii wyborach, jest dobry moment, aby zaryzykować taką zmianę koncepcji. Czy to możliwe? Na przeszkodzie stoi z pewnością opór partyjnego aparatu PiS, ale też sposób działania samego lidera, który przecież pracowicie przez ostatnie lata czyścił pole wokół siebie. Lecz jednocześnie Jarosław Kaczyński jest pragmatykiem. A tu mówimy o rozwiązaniu jak najbardziej pragmatycznym.

Czy jego wprowadzenie w życie wystarczyłoby, aby w przyszłości samodzielnie rządzić? Zapewne nie. Ale zwiększyłoby na to szanse. A o to chyba chodzi, prawda?

Autor jest publicystą ?tygodnika „W Sieci"

Siódma z rzędu przegrana

Dla PO ważne jest, żeby podkreślać fakt, iż otrzymała więcej głosów, a przede wszystkim, aby kłaść nacisk na to, co Prawo i Sprawiedliwość z kolei będzie chciało pomijać: że wynik ma się nijak to triumfalistycznych zapowiedzi i nastrojów, jakie jeszcze dwa lub trzy miesiące temu panowały wśród polityków i zwolenników największej partii opozycyjnej. Wówczas sondażowe prowadzenie PiS sięgało momentami 10 punktów i w stosunku do rozbudzonych oczekiwań ostatecznie otrzymany rezultat jest oczywiście nie klęską, ale zawodem i porażką na pewno. W tym kontekście byłoby nią także minimalne zwycięstwo, ale tu nie ma nawet tego. PiS podkreślać będzie zatem, że faktycznie zremisowało z PO, szczególnie w liczbie mandatów, starając się nie przywoływać niewygodnego faktu: iż nie udało mu się utrzymać wyraźnego prowadzenia.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni