Sojusz domaga się wyjaśnień w Sejmie na temat taśm tygodnika „Wprost" i sytuacji, do której doszło w siedzibie redakcji.
Jerzy Wenderlich, wicemarszałek Sejmu z SLD, domagał się w czwartek informacji o interwencji służb na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Jego zdaniem bowiem „mogły być tam inspiracje polityczne".
– Szybkiego wyjaśnienia wymaga, czy środowe działania były zgodne z normą prawną, czy też były desperacką próbą przechwycenia tych taśm – mówił w Sejmie Wenderlich. I dodał, że nie może być tak, iż wolność słowa jest piękną wartością, gdy służy rządzącym, ale kiedy im przeszkadza, „to wówczas tę wartość negują".
Wtórował mu sekretarz generalny Sojuszu Krzysztof Gawkowski, który stwierdził, że Donald Tusk stał się symbolem zamachu na wolność słowa. – Otwartym pozostaje pytanie, co takiego jest na taśmach tygodnika „Wprost", co takiego jest, co kompromitowałoby rząd i Donalda Tuska, że za wszelką cenę próbuje do tych materiałów się dostać – mówił. – To jest smutne podsumowanie obchodów 25-lecia wolnej Polski, że można aparat państwa z całą mocą wykorzystywać do tego, aby chronić rząd, chronić republikę kolesiów.
Politycy SLD uważają, że kryzys podsłuchowy powinien być rozwiązany w drodze głosowania nad wotum zaufania dla rządu i w razie, gdyby nie zostało udzielone przez rząd, to powinno dojść do wcześniejszych wyborów. Wotum zaufania w trakcie kadencji to jest rozwiązanie korzystne dla obozu władzy, bo żeby je uzyskać, wystarczy zwykła większość w Sejmie. Głosy wstrzymujące się działają na rzecz rządu. W takim trybie został powołany gabinet Marka Belki, choć nie miał bezwzględnej większości, ale nie było wówczas chętnych do wcześniejszych wyborów i dlatego duża grupa posłów po prostu wstrzymała się od głosu. Być może z tego powodu w Sejmie pojawiła się plotka, że Sojusz dogadał się z Donaldem Tuskiem w sprawie przyszłej koalicji i postanowił podać mu pomocną dłoń, bo udzielenie wotum zaufania zamknęłoby sprawę przedterminowych wyborów do końca kadencji.