Poniedziałek na Ukrainie rozpoczął się od ostrych walk na całej linii frontu w Donbasie. Po sobotnim ataku na Mariupol, w wyniku którego zginęło co najmniej 30 osób, wspierani przez Rosję separatyści ruszyli do ofensywy.
– Terroryści, angażując artylerię i dużą liczbę czołgów, próbują przesunąć linię frontu i tym samym utworzyć korytarz do okupowanego Krymu – mówi „Rz" Leonid Matiuchin, oficer prasowy ukraińskiej operacji antyterrorystycznej.
– W trakcie walk w okolicy miejscowości Sanżariwka złapaliśmy czołgistę, który jest obywatelem Rosji. Zaproponowano mu wyjazd na Ukrainę i dołączenie do terrorystów w zamian za umorzenie postępowania karnego, które toczy się przeciwko niemu w Rostowie nad Donem – dodaje. Jak twierdzi, ukraińskie siły zbrojne mają setki dowodów na to, że po stronie separatystów walczą regularne jednostki armii rosyjskiej.
Z kolei Kreml prowadzi grę pozorów i utrzymuje, że na wschodzie Ukrainy nie ma żadnych rosyjskich żołnierzy.
– Na Ukrainie trwa wojna domowa i wielu mieszkańców tego kraju świetnie to rozumie – odparł Putin na spotkaniu ze studentami w Petersburgu. – Niestety władze w Kijowie nie chcą pokojowego rozwiązania tego konfliktu, dlatego wykorzystały zawieszenie broni, by dokonać przegrupowania swoich sił – przekonywał.
Tymczasem przedstawiciele samozwańczych republik zapowiadają kolejną ofensywę na całej linii frontu i twierdzą, że do zawieszenia broni w najbliższym czasie nie dojdzie.
Trudne decyzje
– Poprzez atak na Mariupol i wznowienie działań wojennych w Donbasie Moskwa daje do zrozumienia, że „jeżeli świat nie przyjmie rosyjskiej narracji, na Ukrainie będzie jeszcze więcej ofiar wśród ludności cywilnej" – mówi „Rz" zastępca szefa kijowskiego Centrum im. Razumkowa Ołeksij Melnyk.