Syndrom wiecznej opozycji

Egzaminem dla ugrupowań rządzących są polityczne kryzysy. PiS zaliczył już w tym roku dwa.

Aktualizacja: 02.08.2017 16:04 Publikacja: 01.08.2017 17:51

Zamiast przemyślanej reformy sądownictwa, był polityczny zryw i sejmowe, nocne awantury.

Zamiast przemyślanej reformy sądownictwa, był polityczny zryw i sejmowe, nocne awantury.

Foto: AFP/NurPhoto, Mateusz Włodarczyk

Gorący polityczny i obywatelski lipiec, a także zaskakujące weta prezydenta Andrzeja Dudy to zapewne jeden z przełomów politycznej rozgrywki, która trwa w Polsce od roku 2015. Nie może więc dziwić, że jedną z częściej stawianych spraw jest dziś kwestia politycznej kondycji obozu „dobrej zmiany". Analizujemy zatem komunikaty płynące z Pałacu Prezydenckiego, wsłuchujemy się w publiczne wystąpienia prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, wczytujemy się w głośny wywiad ministra Zbigniewa Ziobry, po to, by w szeregach rządzącej Polską prawicy ocenić skalę wewnętrznego napięcia, ambicje i zdolności przywódcze poszczególnych polityków, a także różne możliwe polityczne taktyki i strategie.

Pytanie jednak podstawowe – nie tylko dla PiS – brzmi chyba jednak nieco inaczej. Zanim sensownie zbuduje się scenariusze na przyszłość, trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie, co właściwie wydarzyło się w ciągu tych dwóch lipcowych tygodni. I co właściwe Zjednoczoną Prawicę, mającą tak stabilne poparcie społeczne i niewątpliwie sukcesy polityczne na koncie, popchnęło na skraj politycznego kryzysu.

Obóz władzy, a jak opozycja

Szukając odpowiedzi, nie sposób oczywiście pomijać olbrzymich wątpliwości ustrojowych, jakie budził sam projekt dotyczący radykalnych zmian w sądownictwie. Ale z czysto politycznego punktu widzenia problem wydaje się tkwić gdzie indziej. Obserwując dynamikę lipcowych wydarzeń, trudno oprzeć się wrażeniu, że w sytuacji politycznego kryzysu Zjednoczona Prawica nie chciała lub nie potrafiła działać jak obóz władzy, zachowując się raczej jak mająca parlamentarną większość polityczna opozycja.

Mówiąc to, nie można odmówić PiS i jego koalicjantom propaństwowego myślenia. Wiele celnych diagnoz i skutecznych działań, takich jak 500+, rozwój gospodarki czy plany modernizacyjne wicepremiera Mateusza Morawieckiego, świadczą o tym, że wielu polityków „dobrej zmiany" dobrze rozumie, na czym polega odpowiedzialne i skuteczne rządzenie państwem. Rzecz jednak w tym, że w polityce istotnym egzaminem z przywództwa i chwilą prawdy są także – a może przede wszystkim – polityczne kryzysy. To one pokazują kompetencje i filozofię politycznego przywództwa. Ta ostatnia zaś, w przypadku lipcowych działań PiS, o wiele bardziej od rządzenia nowoczesnym państwem przypominała nerwową strategię oblężonej, choć mającej przecież parlamentarną większość i władzę, opozycji.

Zamiast przemyślanej – i zapewne potrzebnej – reformy instytucji sądowniczych był polityczny zryw i polityczne tu i teraz. W miejsce rządowej, opartej na szerokich konsultacjach, ścieżki ustawodawczej wybrano działanie z zaskoczenia, ścieżkę poselską, bardziej właściwą opozycji. W napiętej sytuacji obywatelskich protestów, gdy nawet szeregowi politycy obozu władzy powinni zachować urzędową powściągliwość, nawet politycznym liderom i urzędnikom zdarzało się sięgać po nieakceptowalny język, dotykający i raniący wielu obywateli. Co więcej, i to chyba najbardziej niepokojące, w porę nie pojawiła się w tej sprawie ani stosowna autorefleksja, ani reakcja.

Obserwując te działania, wielu, bardzo wielu obywateli zadawać sobie mogło więc pytanie, czemu obóz „dobrej zmiany", mając za sobą dwa lat rządów i niewątpliwe przecież sukcesy, tak łatwo sięga po typową dla radykalnej opozycji polityczną logikę i retorykę oblężonej twierdzy. I czemu tak szybko zamyka się w niej przed „ulicą" i „zagranicą", zamiast szukać tam sojuszników lub partnerów.

Drażnienie olbrzyma

Odpowiedź na to pytanie jest zapewne złożona. U ujęciu historycznym szukać jej można w biografii politycznej PiS, w którą jeszcze od lat 90. i od czasów PC mocno wpisane jest doświadczenie bycia twardą opozycją. Bardziej strukturalnie można też ją łączyć z umiejscowieniem centrum decyzyjnego władzy nie w rządzie czy parlamencie, ale w kierownictwie rządzącej partii.

Tak czy inaczej, powtarzać i podkreślać trzeba, że sięganie przez władzę po taką opozycyjną w swej istocie metodę polityczną znacznie utrudnia skuteczne zarządzanie państwem, budowanie jego trwałości i stabilności, tworzenie nowych i nowoczesnych instytucji, oliwienie tych dobrze działających oraz naprawę tych szwankujących.

Co więcej i co istotne, jak pokazały lipcowe wydarzenia, taki opozycyjny styl rządzenia może mieć też skutki polityczne. Warto bowiem pamiętać, że w strukturze naszego elektoratu wyborczego, obok silnie zmobilizowanych grup zwolenników oraz przeciwników władzy, a także pewnej grupy wyborców niezdecydowanych, mamy też grupę największą, mówiąc symbolicznie, swoistego, sympatycznego drzemiącego „politycznego olbrzyma", czyli mniej więcej połowę uprawnionych do głosowania. Tych z nas, którzy spełniając się zawodowo, rodzinnie czy obywatelsko, trzymają się jednocześnie od polityki na co dzień z daleka i z pewną wobec niej nieufnością.

Sztuka skutecznego rządzenia, w tym skutecznego wprowadzania trudnych reform, polegała u nas więc na tym, by mobilizując wsparcie elektoratu własnego i osłabiając perswazją opór elektoratu konkurentów, nie drażnić i nie budzić politycznego niepokoju tych z nas, którzy na co dzień polityką się nie interesują.

O tym, jak jest to ważne, PiS przekonało się dokładnie dziesięć lat temu. Przypomnijmy, że wielki sukces wyborczy PO w wyborach jesienią roku 2007 wziął się wówczas nie z niskiego poparcia dla PiS, które po dwu trudnych latach rządów miało więcej głosów niż w roku 2005, ale ze stosunkowo dużej frekwencji wyborczej (prawie 54 proc.), spowodowanej zapewne po części niepokojem części wyborców.

W tej perspektywie polityczny lipiec to po marcowym 27:1 (sprzeciw rządu wobec ponownego wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej – red.) drugi już chyba w tym roku moment, kiedy obozowi władzy „udało się", mówiąc przewrotnie, obudzić emocje i niepokój przynajmniej części tej grupy elektoratu. Niepokój, którego nie widać na razie w sondażach, ale który wrócić może przy urnach, za rok czy dwa lata. Tak jak niepokój czy poruszenie wywołane błędami przy PO przy ACTA, OFE czy aferze podsłuchowej, otworzyły w jakimś sensie drogę dla Nowoczesnej czy Kukiz'15.

Nie nowa partia, tylko nowy styl

Wracając w tej perspektywie do zaskakującego ruchu prezydenta Andrzeja Dudy, który zawetował dwie z trzech spornych ustaw, można więc powiedzieć, że będąc zapewne politycznym kłopotem, jest on zarazem dla obozu władzy pewną istotną szansą. Bardzo dobrze ocenione w jednym z pierwszych sondaży i – co nie bez znaczenia – wyraźnie wsparte przez kościelnych hierarchów odważne decyzje polityczne prezydenta tworzą bowiem polityczną przestrzeń nie tyle na nową partię, ile na nowy polityczny styl.

Politycznie usamodzielniony prezydent Andrzej Duda nie ma dziś żadnego politycznego powodu, aby porzucać swe dotychczasowe środowisko polityczne i swój elektorat. Jego polityczną misją i wyzwaniem wydaje się natomiast sztuka być może znacznie trudniejsza. Uczynienie obozu „dobrej zmiany" formacją bardziej państwową niż partyjną lub, mówiąc zaproponowanym tu językiem, sztuka wyprowadzania PiS z syndromu oblężonej politycznej twierdzy.

Autor jest dr. hab. politologii, pracuje w Instytucie Politologii UKSW.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!