Nie ma dziś w Polsce polityka klasy Charles'a de Gaulle'a. Jednak kompromis, do jakiego Andrzej Duda chce przekonać Jarosława Kaczyńskiego przed rekonstrukcją rządu, pozwoli na wprowadzenie na polski grunt przynajmniej niektórych pomysłów generała na skuteczną politykę obronną i zagraniczną.
Negocjacje między prezydentem i prezesem PiS przedłużają się, bo chodzi o znacznie więcej niż personalia. To rozgrywka o wizję państwa, przyszły kierunek jego rozwoju na lata, może dziesięciolecia.
Pałac Prezydencki chce gwarancji, że Polska pozostanie w głównym nurcie integracji, nie da się zepchnąć na margines Unii Europejskiej. To wcale nie jest oczywiste: w rządzie jest wielu polityków, którzy jak np. Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz czy Jan Szyszko uważają, że jeśli realizacja ich celów wymaga narażenia relacji Warszawy z Brukselą, to warto taką cenę zapłacić. Takie jest źródło głównych konfliktów Polski z Unią i jej najważniejszymi krajami członkowskimi: o praworządność, Puszczę Białowieską, caracale czy Eurokorpus.
Kierunek polityki zagranicznej jest więc momentami groźny dla racji stanu naszego kraju. Ale jest to też dyplomacja chaotyczna.
Owszem, w Unii każdy walczy o swoje interesy. Ale robią to skutecznie tylko ci, którzy mają przemyślaną strategię i angażują się w sprawy, które rzeczywiście są tego warte. Przez ostatnie dwa lata Polska niestety do tej grupy nie należała. Politykę zagraniczną prowadzi wiele ośrodków, których właściwie nikt nie koordynuje. Szef MSZ Witold Waszczykowski, bez własnego umocowania w partii rządzącej, stara się zgadnąć intencje prezesa. To tłumaczy wiele gaf ministra, jego miotanie się między skrajnymi nieraz postulatami. Spektakularnym przykładem była desperacka walka o pozbawienie Donalda Tuska drugiej kadencji na czele Rady Europejskiej – polecenie z Nowogrodzkiej, które od początku było mission impossible.