Na podstawie dzieła Rolanda Barthesa Radosław Rychcik i jego aktorzy próbują przekazać ostry stan zakochania. A udowadniają, że miłość to choroba, obsesja każąca powtarzać te same ruchy i gesty. I czekać bez końca na telefon.
Sceny są chwilami karykaturalnie wyolbrzymione, jak ta kiedy Joanna Drozda czeka na dzwonek na dachu budki telefonicznej. Są klisze z filmów: biegnący w zwolnionym tempie chłopak z bukietem kwiatów czy odtańczona zbiorowo scena z musicalu. Bo aktorzy nie znajdują słów, więc próbują opowiedzieć o miłości ciałem. Ale i ono okazuje się bezradne, wpadają w szereg tików, ruchów, które obserwującym z boku skojarzą się bardziej z nerwicą niż z miłością. A nad wszystkim króluje banał – każdemu wydaje się, że tylko jego uczucia są wyjątkowe. A przecież wszyscy odczuwają podobnie.
Jest w tym przedstawieniu kilka scen bardzo dobrych: oczekiwanie na budce telefonicznej, słowa „kocham cię” wypowiadane jako rodzaj szantażu emocjonalnego i protest song, który Joanna Drozda wyśpiewuje, przekrzykując się z magnetofonem. Jest też jednak strasznie dużo chaosu, scen, które wydają się trwać niepotrzebnie za długo, nieprzekonujący finał i za mało ciszy. Ale może inaczej o miłości po prostu nie da się opowiedzieć?
[i]Fragmenty dyskursu miłosnego, reż. Radosław Rychcik, Teatr Dramatyczny, plac Defilad 1, bilety: 20 zł, kolejny spektakl: wtorek (3.02), godz. 19.30[/i]