Twardy zawodnik

Nie przyjmował do wiadomości swojej choroby, kolejnych zawałów, operacji. Żył łapczywie, pisał coraz więcej, nie spuszczał z tonu ani nie tracił formy, wierny swej misji obrony zdrowego, chłopskiego rozumu – ś.p. Macieja Rybińskiego wspomina publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 22.10.2009 20:06 Publikacja: 22.10.2009 19:25

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

O istnieniu Macieja Rybińskiego dowiedziałem się późno – dopiero w latach 90. Trudno było nie zauważyć jego felietonów w „Rzeczpospolitej”, nie tylko dlatego, że były lekkie, dowcipne i świetnie napisane. Trudno było ich nie zauważyć przede wszystkim dlatego, że były po prostu odważne. Na tle owych czasów, gdy niemal wszystkie gazety, radia i stacje telewizyjne bez reszty skupione były na wzmacnianiu jedynie słusznego przekazu płynącego z Czerskiej, nowy felietonista „Rzeczpospolitej” wyróżniał się nie mniej niż peweksowskie luksusy na tle peerelowskiej siermiężności.

Facet – zamiast rechotać z oszołomów i zetchaenowców, straszyć państwem wyznaniowym i gilotynami stawianymi przez oszalałych lustratorów i czcić z namaszczeniem mądrości płynące od tzw. autorytetów moralnych – kpił niemiłosiernie z nadęcia i obłudy tych ostatnich. Przekłuwał nadymane przez michnikowszczyznę balony, wykpiwał nonsensy zachodniej „politycznej poprawności”, roznosił też w puch peerelowską wiarę we wszechpotężne państwo, które w zamian za bezwolne poddanie się urzędniczej wszechwładzy każdego ubierze, nakarmi, zapewni mu dach nad głową, bezpieczeństwo socjalne i rozrywkę. Widać było, że kolejną falę ogarniającego świat lewackiego szaleństwa, która do nas dopiero dochodziła, zna już z bliska i nie ma złudzeń, iż za poczciwymi z pozoru hasłami kryją się pomysły horrendalne. Tym szaleństwom z kraju i ze świata przeciwstawiał to, co u felietonisty najcenniejsze: zdrowy rozsądek.

Wtedy postanowiłem poszukać z Maciejem Rybińskim kontaktu i przekonałem się na własne oczy, że żadna „grupa wsparcia” nie jest mu potrzebna – trafiło na twardego zawodnika, który już w peerelu przeszedł swoje w bojach z cenzurą, zwolnienia i zakazy pracy są mu niestraszne, a na dodatek ma za sobą życiową szkołę emigracji.

[srodtytul]Rafinowanie śmiechu [/srodtytul]

Zdumiało mnie, że posiadacz takiej biografii i autor tych zjadliwych, szyderczych tekstów, prywatnie jest człowiekiem dobrodusznym, serdecznym i jowialnym, wyzbytym z jakiejkolwiek złośliwości. No, a kiedy dotarło do mnie, że to ten sam Maciej Rybiński, którego nazwisko jako scenarzysty widnieje w napisach serialu „Alternatywy 4”, mój podziw i admiracja nie miały granic.

Tak jest, przyznaję się, korzystając ze swoistego immunitetu, jaki daje pośmiertne wspomnienie: Maciek (skoro już dostąpiłem zaszczytu przejścia z Nim na „ty”) niezmiernie mi imponował, i to wieloma rzeczami. Najwyższej próby poczuciem humoru, erudycją – nie mam pojęcia, kiedy i skąd zdołał się nadowiadywać wszystkich tych anegdot, historii, historyjek i cytatów, którymi inkrustował swoje felietony. Wspomnianą już odwagą nie poddawania się modom, nie uzgadniania swych poglądów z aktualnie obowiązującym „tryndem”. Ale przede wszystkim zdolnością rafinowania śmiechu ze spraw zasadniczo zupełnie niewesołych, umiejętnością dostrzegania i wydobywania na jaw absurdu, fałszu, sztuczności. Talentem do piętnowania durnot bez wylewania na durniów żółci, łączenia bezlitosnej oceny stanu, do jakiego nas, Polaków, sprowadzono, z wielką dozą wyrozumiałości dla skundlonych, którzy przecież nie są głównymi sprawcami swego stanu – ktoś ich w to skundlenie i zgłupienie długo wpychał dla swoich podłych celów. W tym ostatnim przypominał swego przyjaciela i współpracownika, największego kronikarza peerelowskiej deprawacji, Stanisława Bareję. [wyimek] Przekłuwał nadymane przez michnikowszczyznę balony, wykpiwał nonsensy zachodniej „politycznej poprawności”, roznosił w puch peerelowską wiarę we wszechpotężne państwo [/wyimek]

Maciek jawił mi się jako produkt tej specyficznie polskiej formacji umysłowej, która gdy nie ma innej broni, każe używać jako broni żartu. Jego teksty najdalsze były od tak dziś modnej błazenady, wygłupu, a zwłaszcza lżenia, jakim żyje dziś, czerpiąc z rozgrzewanych przez propagandę emocji, wielu tak zwanych satyryków. Maciej był także satyrykiem, ale w odniesieniu do niego słowo to znaczyło coś zupełnie innego.

[srodtytul] Łapczywe życie [/srodtytul]

Miałem przyjemność obserwować go w tej roli, gdy występował w kabarecie „Pod Egidą”. Jego ulubioną formą był „przegląd wiadomości”, czy też „dziennik telewizyjny”, złożony z krótkich, jedno-, dwuzdaniowych felietonów, zawierających wszystko, co na dany temat należało powiedzieć, w skrócie zwięzłym jak wbicie gwoździa. „Po lekach za złotówkę rząd przygotowuje ustawę o trumnach po pięćdziesiąt groszy”. „Wobec nie sprawdzania się na stanowisku ministra zdrowia lekarzy następnym ministrem ma zostać chory”. „Wracający wcześniej mąż zastał żonę w niedwuznacznej sytuacji z sąsiadem; »Gazeta Wybiorcza« potępiła zazdrosnego męża za »dziką lustrację«”. Te pointy publiczność burzliwie oklaskiwała, zapamiętywała i zabierała z kabaretu na miasto.

Pisał dużo, w różnych tytułach, komentując na bieżąco wydarzenia, a mimo to felietony, być może jako forma zbyt ulotna i krótkotrwała, nie wystarczały mu. Znalazł jeszcze czas na napisanie powieści, zaskakującej, dowcipnej i gorzkiej zarazem. Przymierzał się do różnych projektów scenariuszowych, niestety, nie trafiła się szansa powtórzenia sukcesu „Alternatyw” – choć gdyby znalazły się w porę tzw. moce produkcyjne, mogło się to zdarzyć, wiem coś o tym, bo opowiadał czasem o swoich pomysłach w gronie znajomych. Nie przyjmował do wiadomości swojej choroby, kolejnych zawałów, operacji. Żył łapczywie, pisał coraz więcej, nie spuszczał z tonu ani nie tracił formy, wierny swej misji obrony zdrowego, chłopskiego rozumu i „paru prostych prawd” w coraz bardziej zwariowanym i zdeprawowanym świecie. Nie mogę uwierzyć, że nic już więcej nie napisze, że teksty, które czytam we wczorajszych zaledwie gazetach, to już finisz jego życiowej drogi.

Nigdy nie widziałem, żeby ktoś finiszował równie wspaniale.

O istnieniu Macieja Rybińskiego dowiedziałem się późno – dopiero w latach 90. Trudno było nie zauważyć jego felietonów w „Rzeczpospolitej”, nie tylko dlatego, że były lekkie, dowcipne i świetnie napisane. Trudno było ich nie zauważyć przede wszystkim dlatego, że były po prostu odważne. Na tle owych czasów, gdy niemal wszystkie gazety, radia i stacje telewizyjne bez reszty skupione były na wzmacnianiu jedynie słusznego przekazu płynącego z Czerskiej, nowy felietonista „Rzeczpospolitej” wyróżniał się nie mniej niż peweksowskie luksusy na tle peerelowskiej siermiężności.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!