O istnieniu Macieja Rybińskiego dowiedziałem się późno – dopiero w latach 90. Trudno było nie zauważyć jego felietonów w „Rzeczpospolitej”, nie tylko dlatego, że były lekkie, dowcipne i świetnie napisane. Trudno było ich nie zauważyć przede wszystkim dlatego, że były po prostu odważne. Na tle owych czasów, gdy niemal wszystkie gazety, radia i stacje telewizyjne bez reszty skupione były na wzmacnianiu jedynie słusznego przekazu płynącego z Czerskiej, nowy felietonista „Rzeczpospolitej” wyróżniał się nie mniej niż peweksowskie luksusy na tle peerelowskiej siermiężności.
Facet – zamiast rechotać z oszołomów i zetchaenowców, straszyć państwem wyznaniowym i gilotynami stawianymi przez oszalałych lustratorów i czcić z namaszczeniem mądrości płynące od tzw. autorytetów moralnych – kpił niemiłosiernie z nadęcia i obłudy tych ostatnich. Przekłuwał nadymane przez michnikowszczyznę balony, wykpiwał nonsensy zachodniej „politycznej poprawności”, roznosił też w puch peerelowską wiarę we wszechpotężne państwo, które w zamian za bezwolne poddanie się urzędniczej wszechwładzy każdego ubierze, nakarmi, zapewni mu dach nad głową, bezpieczeństwo socjalne i rozrywkę. Widać było, że kolejną falę ogarniającego świat lewackiego szaleństwa, która do nas dopiero dochodziła, zna już z bliska i nie ma złudzeń, iż za poczciwymi z pozoru hasłami kryją się pomysły horrendalne. Tym szaleństwom z kraju i ze świata przeciwstawiał to, co u felietonisty najcenniejsze: zdrowy rozsądek.
Wtedy postanowiłem poszukać z Maciejem Rybińskim kontaktu i przekonałem się na własne oczy, że żadna „grupa wsparcia” nie jest mu potrzebna – trafiło na twardego zawodnika, który już w peerelu przeszedł swoje w bojach z cenzurą, zwolnienia i zakazy pracy są mu niestraszne, a na dodatek ma za sobą życiową szkołę emigracji.
[srodtytul]Rafinowanie śmiechu [/srodtytul]
Zdumiało mnie, że posiadacz takiej biografii i autor tych zjadliwych, szyderczych tekstów, prywatnie jest człowiekiem dobrodusznym, serdecznym i jowialnym, wyzbytym z jakiejkolwiek złośliwości. No, a kiedy dotarło do mnie, że to ten sam Maciej Rybiński, którego nazwisko jako scenarzysty widnieje w napisach serialu „Alternatywy 4”, mój podziw i admiracja nie miały granic.