II tura wyborów prezydenckich to świat zupełnie innej kampanii niż w I turze. W dogrywce liczą się: przechwycenie wyborców po przegranych i mobilizacja własnych zwolenników.
Podstawowym zadaniem sztabów Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego jest kontrola przepływów. Upraszczając, chodzi o to, by przypłynęli do nas ci, którzy głosowali na kandydatów przegranych, a jednocześnie żeby nie odpłynęli od nas nasi dotychczasowi sympatycy. I by 4 lipca nie zostali w domu.
Gdy zwycięzców I tury dzieli dystans 5 – 6 proc., wszystko się może zdarzyć. Gra idzie o ok. 22 proc. tych, którzy nie poparli ani Komorowskiego, ani Kaczyńskiego.
Na pierwszy ogień "przyciągania" oczywiście poszedł kandydat, który znalazł się trzeci na wyborczym podium, czyli Grzegorz Napieralski z SLD. Zebrany przez niego potencjał ok. 14 proc. głosujących to łakomy kąsek w walce o zwycięstwo. Nawet pozyskanie połowy tych głosów może dać prezydenturę.
[srodtytul]Lepper zwycięzcą[/srodtytul]