– To nie są jakieś mityczne obligacje państwowe, ale 1,3 miliarda dolarów gotówką i około 200 milionów w obligacjach – wyjaśniał wiceminister spraw zagranicznych Jewhen Enin.
Ogromna suma jak na jednego człowieka, który w dodatku zawłaszczył je w kraju, którym zarządzał. Ale siedem lat po obaleniu Wiktora Janukowycza obecne władze w Kijowie nadal nie wiedzą, ile on w końcu ukradł, nie jest też jasne, gdzie te pieniądze są.
Prezydencka „pralnia"
Jedynie dwa lata temu Ministerstwo Sprawiedliwości odzyskało 3 mln dolarów od cypryjskich firm związanych ze zbiegłym szefem państwa. A cztery lata temu sąd w prowincjonalnym Kramatorsku w Donbasie zezwolił na konfiskatę należących do zbiegłego prezydenta obligacji państwowych na sumę ok. 1,4 mld dolarów.
– To są chyba te same pieniądze – powiedział w rozmowie z „Rzeczpospolitą" kijowski ekspert Konstantin Bondarenko o wystąpieniu Enina. Cztery lata temu wiceminister spraw zagranicznych był zastępcą prokuratora generalnego Ukrainy i brał udział w procesie sądowym, w którym zapadł ten wyrok. Zwłokę w przejęciu przez państwo papierów wartościowych w Kijowie tłumaczą bardzo dużą ilością pozwów sądowych domagających się ich zwrotu. Pozywający próbowali udowodnić, że nie należały one wcale do eksprezydenta ukrywającego się obecnie w Rosji.
– Janukowycz skupował przez podstawione firmy obligacje państwowe za gotówkę, którą dostawał jako haracz od różnych ludzi i przedsiębiorstw, oraz za haracz od państwowych banków, który przelewano wprost na konta jego firm w rajach podatkowych – wyjaśnia w rozmowie z „Rzeczpospolitą" ekspert Wołodymyr Fesenko. Eksprezydent inwestował na pewniaka, gdyż za emisję obligacji państwowych odpowiedzialny był bliski mu wicepremier Siergiej Arbuzow, który zarządzał też częścią jego firm w rajach podatkowych.