Po rewoltach w Tunezji i Egipcie oczy świata zwróciły się wczoraj na leżącą między nimi Libię. W rządzonym żelazną ręką kraju protesty należą bowiem do rzadkości. Tymczasem w mieście Bengazi demonstranci uzbrojeni w kamienie i butelki z benzyną stoczyli zaciekłą bitwę z policją i zwolennikami prezydenta Muammara Kaddafiego.
[srodtytul] Kaddafi się trzyma[/srodtytul]
Kaddafi, który przejął władzę dokonując puczu w 1969 roku, jest najdłużej rządzącym dyktatorem w Afryce. Mimo to wielu rodaków wciąż go popiera. Dzięki rezygnacji z nuklearnych ambicji i zniesieniu w 2004 roku międzynarodowych sankcji do Libii zaczęły napływać miliardy dolarów ze sprzedaży ropy. Wystarcza nie tylko na wystawne życie przywódcy i utrzymanie silnego aparatu bezpieczeństwa, ale także na zapomogi i zasiłki dla zwykłych obywateli.
– Kaddafi zupełnie inaczej niż władze Tunezji czy Egiptu rozdziela narodowe bogactwa. Chociaż istnieje przepaść między biednymi a bogatymi, to ludzie nie czują się aż tak okradani jak w innych krajach – mówi „Rz“ Mansouria Mokhefi, ekspertka ds. krajów Maghrebu z Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (IFRI).
Protesty nieprzypadkowo wybuchły w mieście, które od początku nie popierało Kaddafiego i w efekcie nie mogło liczyć na hojność przywódcy. Dlatego zdaniem analityków bunt w Bengazi może być wszystkim, na co stać przeciwników dyktatora. Tym bardziej że ten umiejętnie gra na nastrojach społecznych. Wczoraj nie tylko zwolnił z więzienia 100 opozycjonistów, ale otworzył też nowy stadion w Trypolisie.