– Nie mieliście prawa atakować Libii, bo nic wam nie zrobiliśmy. Będziemy walczyć aż do śmierci. I to my przeżyjemy, a wy zginiecie – grzmiał wczoraj w wystąpieniu telewizyjnym Muammar Kaddafi. Zachodnią interwencję nazwał atakiem terrorystycznym.

Największa od inwazji na Irak w 2003 roku zachodnia operacja wojskowa w świecie arabskim zaczęła się w sobotę nad ranem. Francuskie samoloty ostrzelały wtedy siły Kaddafiego na przedmieściach Bengazi. Dobę później zachodnie samoloty kontrolowały już całe niebo nad Libią, a na głównej, strategicznej drodze do bastionu rewolucjonistów płonęły czołgi. – Siły sojusznicze ustanowiły nad Libią strefę zakazu lotów – ogłosił szef kolegium sztabów połączonych armii USA adm. Mike Mullen.

Zachodnie pociski zniszczyły „20 z 22 celów" libijskiej obrony przeciwlotniczej (wyrzutnie rakiet), około 40 czołgów i wozów opancerzonych, dziesiątki ciężarówek. Korespondent Reutersa doliczył się 16 zwęglonych ciał żołnierzy. Libijska telewizja informowała jednak, że zginęło blisko 60 cywilów. Płonął pałac prezydencki w Trypolisie.

Do koalicji przeciwko Kaddafiemu przystąpiły Francja, Wielka Brytania, Włochy, USA i Kanada. Amerykańskie okręty i brytyjska łódź podwodna wystrzeliły w kierunku Libii ponad 120 rakiet Tomahawk.     .