Wiele wskazuje na to, że październikowe wybory to być może jeden z ostatnich aktów wielkiego politycznego przedstawienia z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem w rolach głównych.
W tym teatrze dwu wielkich aktorów na scenie pojawia się wprawdzie co chwila wiele nowych postaci, wątków, a nawet autentycznych tragedii, ale na razie (w dużej mierze z woli obecnych gwiazd) nie widać następców do kluczowych ról. W PO i PiS nie brak rzecz jasna pretendentów. Ci jednak zdecydowanie ustępują dzisiejszym liderom charyzmą i trudno sobie wyobrazić, że ów polityczny dramat, z jego rozmachem, pompą i emocją, udźwigną i poniosą dalej. A zegar nad sceną nie stoi w miejscu. Jeden z bohaterów już zadeklarował zmianę roli w ciągu kilku kolejnych lat. Drugiego ku wycofaniu się skłaniać będą zapewne i polityczny staż, i wielce możliwe kolejne porażki. Dodatkowo scena kurczy się i zużywa (PiS grać może już tylko w miejscu), co aktorów skazywać będzie na coraz większy patos, rytuał i powtórki, czyniąc przedstawienie coraz nudniejszym.
Mówiąc krótko, wydaje się, że dominacja układu politycznego PO – PiS raczej się wyczerpuje, niż umacnia, a nieuchronna zmiana warty wewnątrz obu wodzowskich partii w perspektywie paru lat oznaczać będzie ich dekompozycję.
Co dalej z PiS i PO
Taki scenariusz, pośród wielu innych, rodzi pytanie o przyszłość polskiej prawicy. O to, kto, reprezentując tradycyjną część społeczeństwa, konkurować będzie z lewicą na pomysły w sprawie modernizacji państwa.
Wraz z odejściem charyzmatycznych założycieli ze sceny nie znikną zapewne ani PiS, ani PO. Tyle tylko, że prawdopodobnie ograniczą one swój zasięg. Tylko Jarosław Kaczyński może bowiem prowadzić pod jednym sztandarem byłe PC, zwolenników Radia Maryja, tzw. młody PiS, środowisko smoleńskie, konserwatystów z Polska Plus i byłych szefów CBA. Podobnie – tylko Donald Tusk może spinać szerokie dziś skrzydła PO i różne jej nurty.