O histerii można mówić też po stronie ateistycznej. Dla ateistów krzyż to kawałek drewna, więc dlaczego z nim walczą?
Bo stał się niestety symbolem partyjnym. Biskupi zszokowali ludzi pochowaniem Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Potem było zaangażowanie się po stronie PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Przez kilka miesięcy przed krzyżem na Krakowskim Przedmieściu odbywały się partyjne wiece.
Jedyna opozycja, która realnie będzie siekać Donalda Tuska, to Ruch Palikota
Był też krzyż z puszek.
To była tylko kontra, obrona. Wpisanie krzyża w kampanię PiS przelało czarę goryczy. Ale jednocześnie te procesy dojrzewały od wielu lat.
I pan z nich skorzystał.
Sam przeżyłem szok po 10 kwietnia 2010 r. Wtedy postanowiłem odejść z PO, rozczarowałem się do Donalda Tuska, zmieniłem swój stosunek do Kościoła. Jestem cały czas na nowej drodze intelektualnej i przesuwam się na pozycje lewicowe.
Sporo ludzi podejrzewa, że z badań opinii publicznej wyszło panu, że warto się tam przesunąć.
Nie dostosowuję poglądów do badań. Gdy odchodziłem z PO, nie było tego widać.
To była raczej intuicja i wewnętrzny zwrot. Gdyby nie Ruch Palikota, byłyby badania, ale nie byłoby widać tego zjawiska. Nie jesteśmy tylko kimś, kto przyczepił się do pędzącego pociągu. Ten pociąg rozpędziliśmy naszym działaniem.
Sprawa z krzyżem nie jest wrzutką? Taką, jaką był świński ryj.
Proszę popatrzeć na ten tydzień. Właśnie przekazałem moją pensję poselską na organizacje społeczne. Zrobiliśmy pięć czy sześć konferencji. Nie zajmujemy się tylko sprawą krzyża.
Bo przyszedł czas na nową wrzutkę.
Na temat wrzutek niech pan rozmawia z Tuskiem. On świetnie się na nich zna. Widziałem to przez lata w PO i mam tego dosyć. Uważam, że to prowadzi do nihilizmu społecznego.
Ale przez pańską akcję z krzyżem jest cicho np. o długu publicznym, który jakimś cudem tylko o ułamek procentu nie przekroczył progu bezpieczeństwa. To może znaczyć, że jest pan zbrojnym ramieniem PO. Kimś, kto odwraca uwagę od jej problemów.
Nie. Przecież ja codziennie atakuję Tuska.
To podszczypywanie. Po to, by wziął do koalicji.
Jedynym realnym zagrożeniem dla Tuska jest Ruch Palikota. Jeżeli przegra wybory za cztery lata, to tylko z nami. Chcę wygrać z Tuskiem. Chciałem go poprzeć na rok, bo sytuacja jest dramatyczna. Mogliśmy bez żadnych warunków poprzeć rząd fachowców, aby postawić Polskę na nogi. Stabilizacja finansów, przestawienie gospodarki na eksport itd. On tego nigdy nie zrobi z PSL. Tusk kalkuluje to w kategoriach mniejszego lub większego ryzyka politycznego, a nie potrzeby zmian. Poprzemy jakieś projekty, nie nastawiam się na opozycję totalną. Ale zapewniam, że nie będzie żadnej koalicji rządowej ani parlamentarnej PO z Ruchem Palikota. Przeciwnie, to będzie zażarty bój. Jedyna opozycja, która realnie będzie siekać Tuska, to będzie Ruch Palikota.
Wy? Partia establishmentowa? Pan, sąsiad Adama Michnika?
Ale ja w Warszawie rzadko bywam. Chociaż spotykam się z nim co jakiś czas. Ale nie dawał mi żadnych szans. Założył się ze mną, że nie wejdę do parlamentu.
Jednocześnie „Gazeta Wyborcza" pompowała was przed wyborami.
Nie. Jak?
Codziennie drukowała sondaże z korzystnymi dla was wynikami.
Bo takie były. Raz nawet, dziesięć dni przed wyborami, było to 17 proc. Ale Kaczyński chlapnął o Angeli Merkel.
Pomógł tym PO, sobie oczywiście zaszkodził. Ale nam też, bo zabrał kilka procent ludzi, którzy byli już z nami, ale w tym momencie się go przestraszyli i uciekli do Platformy.
Jeśli chce pan wygrać za cztery lata z PO, będzie potrzebne ok. 40 proc. głosów. Tylu antyklerykałów w Polsce nie ma, więc niedługo zobaczymy pana na Jasnej Górze.
Nie. Nie popełnię tego błędu co SLD.
To nie był błąd. Jeśli się chce być partią ogólnonarodową, nie można bazować tylko na antyklerykałach.
Dużo się zmieniło. W 2001 r. badania pokazywały 10 proc. ludzi, których można nazwać antyklerykałami. Dziś to 30 proc. Przez kolejne cztery lata Polska jeszcze bardziej się zmieni. Dojdzie milion wyborców, którzy po przeżyciach z lekcjami religii w szkole będą czynnikiem zmiany na naszą korzyść. Przy czym nie będziemy wąsko trzymać się sprawy rozdziału państwa i Kościoła. Pójdziemy w kierunku polityki społecznej.
I jestem pewien, że wygramy wybory za cztery lata.
A za dziesięć lat? Salon namaścił pana jako kandydata na prezydenta.
Nie. Mnie w ogóle salon nie lubi. Podziela część mojej diagnozy, ale nie może mnie wprost zaakceptować. Ludzie na szczęście nie słuchają salonu, więc mi to nie przeszkadza.
—rozmawiał Piotr Gursztyn