Na dwa dni przed pierwszą rundą wyborów do egipskiego parlamentu nie słabły protesty przeciwników reżimu na kairskim placu Tahrir. W niedzielę dodatkowego pretekstu do gniewu dostarczył przewodniczący Najwyższej Rady Wojskowej marszałek Mohamed Husejn Tantawi, który obwieścił, że bez względu na wynik wyborów generałowie utrzymają swoje przywileje. – Pozycja sił zbrojnych pozostanie taka, jaka była. Nie zmieni tego żadna konstytucja – zapowiedział Tantawi.
Na ulicy prowadzącej z placu Tahrir do budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych stanęła wzniesiona przez wojsko barykada z ogromnych bloków kamiennych. Ktoś z demonstrantów napisał na niej: „Nadchodzi wolność". To trafna metafora ilustrująca szanse na porozumienie między opozycją a wojskiem.
– Ostatnie dni tylko pogłębiły te podziały. Marszałek Tantawi nie zamierza oddawać władzy i pewnie mu się to uda, bo egipska scena polityczna jest rozdrobniona – mówi „Rz" Saad Edin Ibrahim, egipski ekspert z think tanku Brookings Institution. – Sytuację dodatkowo komplikuje pogmatwana ordynacja wyborcza, która ułatwi władzom fałszerstwa.
Poniedziałkowe wybory rozpoczną wielorundowy maraton. Skład niższej izby parlamentu Zgromadzenia Ludowego zostanie wybrany w sześciu turach, z których ostatnia odbędzie się 10 stycznia. 12 dni później rozpoczną się podobnie skomplikowane wybory do izby wyższej, czyli Rady Szury. Zgromadzenie Ludowe ma wybrać 100-osobową konstytuantę, która zajmie się przygotowaniem nowej ustawy zasadniczej. To wszystko bez udziału międzynarodowych obserwatorów, bo generałowie uznali, że ich obecność byłaby pogwałceniem suwerenności Egiptu.
– Te wybory nie uspokoją sytuacji – przewiduje Ibrahim. – Wygrają je zapewne ugrupowania związane z Bractwem Muzułmańskim, które dystansują się od protestów. Nie wróżę natomiast sukcesu partiom, które zainicjowały rewolucję.