W Anglii mówią o tej nominacji: skromny trener na trudne czasy. Marzyli o Jose Mourinho i Pepie Guardioli, czekali na Harry'ego Redknappa, dostali starszego, miłego pana. I ruszyli do ataku: że nie poradzi sobie z presją i nie będzie w stanie zmotywować piłkarzy tak dobrze, jak zrobiłby to obecny menedżer Tottenhamu; że jest bezbarwny, nie wymawia litery „r", a nawet, że zdarzyło mu się grać w RPA w czasach apartheidu.
– Nie rozumiem tej krytyki. Jest Anglikiem, tak jak wszyscy chcieliśmy. Powinniśmy stać za nim murem – uważa Alan Shearer.
Hodgson zdaje sobie sprawę, że nie jest wybrańcem narodu. – Musiałbym żyć na innej planecie, by nie być tego świadomym – odpowiada 64-letni trener. Federacja nie musiała nic za niego płacić, bo kontrakt z West Bromwich kończy mu się w czerwcu. A i na jego pensje trzeba będzie wydać mniej niż w przypadku Redknappa. Podpisał czteroletnią umowę, która nie ogranicza się tylko do funkcji selekcjonera. Ma czuwać nad rozwojem nowego, narodowego centrum futbolu i wprowadzić jednolity system szkolenia. Bo Anglicy zrozumieli, że świat zaczął im uciekać.
Kluczem do sukcesu w kadrze ma być dobra atmosfera. – Najważniejsze, by piłkarze i sztab szkoleniowy nadawali na tych samych falach, śpiewali hymn na tę samą nutę. Tak było w Fulham i jest teraz w West Bromwich. Mam nadzieję, że w reprezentacji będzie podobnie – mówi Hodgson.
Wędrówka po świecie
Z Fulham osiągnął największy sukces w karierze. Dwa lata temu podbił z drużyną Ligę Europejską, przegrał dopiero w finale z Atletico Madryt. Przyznany przez kolegów po fachu tytuł najlepszego menedżera Premiership otworzył mu drzwi do Liverpoolu. I paradoksalnie stał się dla niego przekleństwem. Porównywany na każdym kroku do Rafaela Beniteza Hodgson wytrzymał na Anfield 191 dni. Wygrał tylko siedem z 20 meczów, najgorszy start sezonu od ponad pół wieku zepchnął poprzednie dokonania w cień. – Trafił do klubu w złym czasie. Ale to dobry trener, bardzo lojalny i uczciwy wobec piłkarzy – przyznaje kapitan Liverpoolu Steven Gerrard. W kwietniu Hodgson wrócił na Anfield z West Bromwich i wygrał 1:0. Ale na Wyspach i tak wszyscy patrzą na niego przez pryzmat nieudanej przygody w Liverpoolu.