– To jest Euro. Kto handluje, ten żyje – cieszy się Piotr, księgowy z Warszawy, który na sprzedaży biletów na mistrzostwa Europy w piłce nożnej zrobił interes życia. W marcu wylosował cztery bilety na półfinał w Warszawie. Zapłacił za nie 4,4 tys. Dwa tygodnie temu sprzedał je niemieckim biznesmenom za 14 tys. zł. Nie był jedynym, który na sprzedaży wejściówek na Euro chciał zarobić. Jak widać, Polacy nie przejmują się zakazem handlu biletami.

Do ostatnich godzin przed  warszawskim ćwierćfinałem Portugalia – Czechy na  portalach aukcyjnych i stronach z  ogłoszeniami pojawiały się anonse oferujące sprzedaż lub kupno biletów na mecz. I choć jako nielegalne każde ogłoszenie po kilkunastu minutach było usuwane przez administratorów, co chwila pojawiały się kolejne. Niektóre bardzo kreatywnie omijały restrykcyjne przepisy dotyczące nieoficjalnej odsprzedaży. Oprócz znanych już ofert „szalików za 1 tys. zł plus bilet gratis" można się było natknąć na zaproszenia na  „obiad I kategorii dla dwóch osób w Gdańsku: niemiecka kiełbasa z tzatzikami" za 2,4 tys. zł lub zachęcające do obejrzenia „Krysi z Krecikiem na jednej scenie na Narodowym".

Nie dla wszystkich jednak spekulacja wejściówkami okaże się dobrym interesem. Plany konikom pokrzyżowała polska reprezentacja. Gdy jeszcze była w grze, ceny na mecze Polaków na czarnym rynku sięgały nawet 2 tys. zł. Po pożegnaniu się jej z Euro na wczorajszy ćwierćfinał zdecydowanie spadły. Na dodatek wielu kibiców zrezygnowało z oglądania turnieju, co tylko zwiększyło podaż dostępnych wejściówek. Jeszcze trzy dni temu średnia cena najtańszego biletu trzeciej kategorii (miejsce za bramką), o cenie oficjalnej 160 zł, oscylowała w granicach 500 zł. Wczoraj można je było kupić właśnie za 160 zł lub nawet mniej. I prawdopodobnie nie wszystkim udało się sprzedać swoje wejściówki.– Zostało mi jeszcze sześć biletów – mówił nam wczoraj na cztery godziny przed meczem jeden z ogłoszeniodawców, który jeszcze dwa dni temu sprzedawał je po 1 tys. zł. – Jeśli za godzinę nikt więcej się nie zgłosi, będę musiał zejść z ceny.

Ostatnią nadzieją na zarobek dla posiadaczy biletów – poza dzisiejszym meczem Grecja – Niemcy w Gdańsku – będzie półfinał w Warszawie. Cztery bilety, już ostatnie, do sprzedania na to spotkanie ma Filip z Poznania. – Każdy kosztował 600 zł. Mam nadzieję, że uda się je sprzedać po 2 tys. za sztukę – mówi „Rz". Jak je zdobył? – Od połowy stycznia praktycznie dzień w dzień śledziłem portal UEFA, na którym można było odkupować bilety po cenach nominalnych. Na początku to był dramat. Wszystkie bilety na mecze rozgrywane w Polsce znikały dosłownie po 3 sekundach. W końcu pojawiło się ich więcej i udało mi się kupić 16 sztuk. Kosztowało mnie to 6 tys. zł – opowiada. Cztery sam wykorzystał, pozostałe odsprzedał. Głównie Irlandczykom, których kilkadziesiąt tysięcy przyjechało do Poznania. Zarobek: maksymalnie 50 euro na bilecie. – Mógłbym zarobić więcej, ale musiałbym ryzykować i próbować sprzedać je w dniu meczu. Zależało mi jednak na tym, żeby wszystkie bilety sprzedać przed rozpoczęciem Euro – podkreśla Filip i śmieje się, że w handlu biletami był jedynie detalistą. – Są prawdziwi hurtownicy, którzy kupowali po kilkaset biletów – podkreśla.

– Mam znajomego, który zrezygnował z pracy po to, aby wygrywać bilety w konkursach sponsorów. Podobno wygrał ich ponad 100 i większość sprzedał – mówi student z Warszawy. On sam również ma bilet na półfinał. Ale nie zamierza go sprzedawać. – Taka impreza jest w Polsce tylko raz w życiu. Trzeba z tego skorzystać.