Co za puenta dla trzech tygodni efektownej gry, pierwszorzędnych emocji i dobrych manier. Królowie futbolu spotykają się w Kijowie. Mierzy się dwóch trenerów, przy których zapominamy, że istnieje José Mourinho, choć przecież widujemy go na trybunach. Stają do walki o puchar drużyny pełne artystów i mądrych przywódców.
Hiszpania Ikera Casillasa, Xaviego, Andresa Iniesty, piłkarzy dających dowód, że futbol nie musi być sportem koszarowym i nawet w republice transferów można przez całą karierę nie zmienić klubu. Włochy z majestatycznym Andreą Pirlo, z Daniele de Rossim, Antonio Cassano, Mario Balotellim, zdolnymi w każdej chwili zagrać tak, że chce się, by grali bez końca.
Mierzyli się już ze sobą na początku turnieju, rozstali przy remisie 1:1, a teraz wracają, by dokończyć pracę. Wyszli z tej samej grupy, ale innymi drogami. Hiszpania się męczy, jej karuzela podań zwolniła, komentator Reutersa zarzucił obrońcom tytułu, że ich gra ma wdzięk betonowej architektury Ukrainy.
Ale to wciąż działa i gdy Hiszpania trafi na rywala, który jej rzuca wyzwanie otwarcie, a nie tchórzliwie, to od meczów trudno się oderwać, jak od półfinału z Portugalią. Mistrzowie są nie do zniesienia, gdy mają naprzeciw siebie drużyny bez żadnego pomysłu poza obroną, wtedy dostajemy gnioty w rodzaju ćwierćfinału z Francją. Ale akurat Włosi mieli na nich sposób i mieli odwagę. To oni w Gdańsku pierwsi strzelili Hiszpanii gola, co się w trzech ostatnich wielkich turniejach udało oprócz nich tylko dwóm drużynom: Grecji (2008) i Szwajcarii (2010). I tylko w fazie grupowej, bo w pucharowej Hiszpania ostatniego gola straciła sześć lat temu.
Do walki o mistrzostwo Europy stają drużyny pełne artystów i mądrych przywódców