Wygoda gwarantowana

Związki partnerskie są szkodliwe, ponieważ w ich wyniku destrukcji ulegnie instytucja małżeństwa, jeden z najważniejszych instrumentów naszej kultury służący do normowania życia we wspólnocie - zauważa publicysta

Publikacja: 11.09.2012 20:08

Dariusz Rosiak

Dariusz Rosiak

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Na początek zaznaczam, to nie jest tekst o seksie. Wbrew coraz bardziej rozpowszechnionej opinii, seks, zwłaszcza dobry, jest sprawą intymną, a nie publiczną (Anthony Quinn mawiał, że uwielbia seks grupowy, pod warunkiem, że w grupie występują dwie osoby - to jest bliskie mi stanowisko), wolałbym, żeby nikt nie wnikał w moje życie intymne, więc nie wnikam w życie seksualne innych. Niech wszystkim pójdzie na zdrowie, chociaż wątpię, bo nie każdy seks jest zdrowy, zwłaszcza taki, który odbywa się pod patronatem partii politycznych, grup nacisku i państwa - za pieniądze innych ludzi. Co mnie prowadzi do właściwego tematu, czyli pieniędzy, odpowiedzialności i wspólnoty - o nich będzie ten tekst.

Dekonstrukcja

Związki partnerskie są szkodliwe, ponieważ w ich wyniku degradacji, a następnie destrukcji ulegnie instytucja małżeństwa, jeden z najważniejszych instrumentów naszej kultury służący do normowania życia we wspólnocie.

Zwolennicy związków partnerskich oczywiście się ucieszą: nowoczesnej lewicy chodzi właśnie o "dekonstrukcję" tradycyjnej kultury i zastąpienie jej nieznanymi jeszcze, ale na pewno lepszymi niż obecnie metodami kontrolowania społeczeństwa. Małżeństwo tradycyjne się nie sprawdza, twierdzą, bo jest instrumentem opresji kobiet, hipokryzji mężczyzn i generalnie bastionem nierówności. Na  przykład geje nie mogą się żenić.

Prześledźmy ten tok rozumowania. Podstawowym argumentem, zwłaszcza gejów, jest rzekoma obrona przed dyskryminacją. Związki partnerskie mają być niezbywalnym prawem człowieka. Z czasem zresztą śluby gejowskie i związki partnerskie mają mieć ten sam status co małżeństwo - wszędzie na świecie ten proces następuje podobnie, jeśli w Polsce zwolennicy tego typu rozwiązań nie domagają się takiego zrównania statusu, to dlatego, że "Polacy jeszcze do tego nie dojrzeli".

Generalnie jednak postulat równości wobec prawa wymaga zrównania małżeństw tradycyjnych i związków alternatywnych, a odmowa prawa do ślubu osobom tej samej płci miałaby być odpowiednikiem odmowy udzielania ślubu osobom odmiennej rasy (często przytaczany przykład).

Ten ostatni argument jest nielogiczny albo ignorancki, zależnie od tego, czy ten, kto go głosi jest po prostu półgłówkiem, czy politykiem, który celowo kłamie. Różne formy segregacji rasowej miały na celu wykluczenie z pewnych sfer życia ludzi o "podlejszych" cechach rasowych.

Cele tradycyjnej instytucji małżeństwa były w naszej kulturze rozmaite, należały do nich regulacja płodności i przekazywania życia kolejnym pokoleniom, wychowanie dzieci, zmuszenie mężczyzn do monogamii, stworzenie ram prawnych dla dziedziczenia bogactwa zgromadzonego przez poprzednie pokolenia. Małżeństwo miało i ma wiele celów związanych głównie z utrzymaniem porządku społecznego i kontrolowanej reprodukcji gatunku ludzkiego, ale z pewnością nigdy nie było nim odseparowanie gejów od reszty ludzi. Geje nie mogli zawierać oficjalnych związków (partnerskich, małżeńskich, czy jak je zwać), bo po prostu swoim stylem życia stawiali się poza możliwością uczestniczenia w nich.

I o to właśnie chodzi! - powie zwolennik związków partnerskich. Ta instytucja jest przestarzała i trzeba ją zastąpić nową. We współczesnym świecie ludzie zmieniają tryb życia, dokonują różnych wyborów i prawo państwowe powinno wziąć to pod uwagę. Tak jak tradycyjni małżonkowie zasługują na opiekę państwa, tak też zwolennicy związków partnerskich.

Utopia

Takie rozwiązanie, owszem - jest możliwe, pod jednym warunkiem. Takim mianowicie, że odrzucimy tradycyjne cele, którym służyło małżeństwo i przyjmiemy, że nie chodzi w nim o nic takiego jak np. przekazywanie życia albo przygotowanie dzieci do dorosłości.

O co zatem chodzi w nowoczesnym związku partnerskim? W nowoczesnym związku partnerskim miałoby chodzić o to i tylko o to, żeby mi było dobrze. O wygodę i dobre samopoczucie dwojga (trojga, czworga, dlaczego nie?) ludzi  - albo ludzi i zwierząt, dlaczego nie? Jeśli nie robią sobie nawzajem krzywdy? Jedynym istotnym celem takiego związku miałoby być spędzenie tak dużo czasu jak to jest możliwe (dopóki nuda nas nie rozłączy albo coś innego) w przyjemnym towarzystwie.

Wartością nowego typu związków miałoby być również uwolnienie go od bagażu hipokryzji, udawania i gry pozorów, którym obarczone jest tradycyjne małżeństwo. Wiadomo przecież, że małżonkowie się zdradzają, w niektórych tradycyjnych rodzinach nie rodzą się dzieci, a dziedziczeniu majątku towarzyszy walka, czasem okrutna i bezlitosna.

Nie rozumiem co prawda, dlaczego rozszerzenie jakiejś instytucji o nową grupy ludzi (np. gejów, albo heteroseksualistów, którzy nie chcą się pobierać metodą tradycyjną), których dotychczas w niej nie było miałoby jakoś gruntownie zmienić zasady postępowania ludzi. Czyżby geje nie zdradzali się nawzajem? Czy niepobrana tradycyjnie para wychowuje dziecko z zasady lepiej niż tradycyjnie pobrana? Raczej wątpię. Poziom ułomności człowieka, jego podatności na hipokryzję, kłamstwo, czynienie drugiemu krzywdy, jest zapewne podobny zarówno u małżonków tradycyjnych jak i nowoczesnych.

W nowych związkach nie chodzi zatem o równość wobec prawa ani o ochronę moralności, tylko o własną wygodę okraszoną jakże szlachetną wizją świata bez hipokryzji i wad. To jest oczywiście uprawniona i całkowicie zrozumiała aspiracja, wszyscy ją przejawiamy mniej lub bardziej.

Pewną utopijną formą tej aspiracji jest idea "miłości małżeńskiej" zakładająca, że ludzie raz pobrani kochają się przez całe życie. Historycznie rzecz biorąc, nawet w okresach największego rozkwitu idei miłości romantycznej, małżeństwo było ostatnim miejscem, gdzie szczęśliwą miłość do "grobowej deski" można było spotkać (np. Mickiewicz przez całe życie zmieniał kochanki - wolne i mężatki - by ożenić się na koniec z kobietą, którą nawet przy maksymalnym wysiłku woli nie da się określić mianem "miłości jego życia"). Co ciekawe jednak, mimo upadku małżeństwa w ciągu ostatnich 200 lat, jego siła jako kulturowego wzorca zachowania ludzi nie słabnie. Narzekamy, że tak wiele małżeństw rozpada się, tak wiele dzieci rodzi się poza małżeństwem. Ale jednak ciągle narzekamy. Ten stan rzeczy nie wydaje się nam normalny, a kolejne pokolenia uznają małżeństwo i tradycyjną rodzinę za model, który warto wspierać.

W popularnych filmach ślub dwojga zakochanych ciągle (choć oczywiście rzadziej niż jeszcze 20-30 lat temu) bywa zwieńczeniem ich perypetii życiowych, triumfem człowieka nad kapryśnym losem. Zapewne ciągle wielu z nas wyczuwa, że w tradycyjnym małżeństwie chodzi o utrzymanie pewnego zestawu wartości, które znikną, jeśli założymy, że fundamentalnym celem związku jest wyłącznie wygoda dwojga ludzi.

Usprawiedliwienie

Według nowej ortodoksji ta wygoda powinna być oczywiście zagwarantowana przez państwo. To jest niezwykle ważny element wizji dekonstrukcji tradycyjnego małżeństwa. Jak wiadomo zawsze istniała grupa ludzi, którzy podejmowali wybory życiowe inne od tradycyjnych. Moim zdaniem nie ma w tym nic złego pod warunkiem, że odpowiedzialność za te wybory przejmuje sam zainteresowany.

Umyka mi czasem logika myślenia lewicowych krytyków skrajnego indywidualizmu, którzy złorzecząc np. na chciwych banksterów nie widzą jednocześnie nic złego w tym, że cała masa ludzi (gejów i heteryków - zwolenników związków partnerskich) chce od państwa uprawnień, do których nie mają żadnych podstaw poza własnym widzimisię.

Zakładając rodzinę człowiek bierze na siebie zobowiązania  nie tylko wobec drugiej osoby, ale całego społeczeństwa i przyszłych pokoleń. To w zamian za przyjęcie tych zobowiązań otrzymuje od społeczeństwa pewne udogodnienia (w tym niemałe udogodnienia finansowe), za które płacą inni ludzie. Jeśli małżonkowie zrywają układ zawarty z resztą wspólnoty (rozchodzą się) to ceną za to jest nie tylko osobisty kryzys, ale utrata posiadanych wcześniej uprawnień.

Amerykański pisarz i reżyser David Mamet dokonuje w swojej książce "The Secret Knowledge" ciekawej obserwacji: "Dzień rozwodu stał się w naszych czasach odpowiednikiem tego, czym dawniej był dzień małżeństwa - kulturowo determinowanym rytuałem 'opuszczenia domu'. Ceremonia założenia własnego domu, zostawienia rodziców - niegdyś zakończona pełnym oczekiwań i radości małżeństwem została zastąpiona podpisaniem dokumentów rozwodowych, czemu towarzyszą zwykle pretensje i szok: wspólnota wreszcie domaga się poszanowania swoich praw".

W związkach partnerskich, małżeństwach gejów, nadzorowanym i błogosławionym przez państwo oficjalnym życiu bez zobowiązań chodzi dokładnie o to, by wspólnota nie mogła domagać się swoich praw: by życie można było przeżyć bez zobowiązań, za to z uprawnieniami, za które zapłacą inni.

Żyjemy w czasach coraz bardziej postępującej zarazy niewdzięczności i egoizmu, która przybiera formę atrakcyjnej i postępowej ideologii. Popatrzmy na słynne słowa guru dzisiejszej lewicy Johna Maynarda Keynesa :"W dalszej perspektywie wszyscy umrzemy". To jest nie tylko poręczne usprawiedliwienie dla tych wszystkich, którzy uważają, że tylko głupi spłacają długi. Ten styl myślenia przechodzi na nasze wyobrażenia o rodzinie i jej roli. Rodzina nie musi mieć przeszłości, jej tradycyjna funkcja jest nieadekwatna do naszych czasów, wybieramy przecież przyszłość, a o nią - kiedy rozpadnie się mój związek - w razie czego powinien zadbać rząd. A jak nie zadba, to zawsze mogę zawyć - jak niemowlę, które poszukuje piersi matki tak długo aż je znajdzie. W końcu moja wygoda to prawo człowieka.

Nowy, wspaniały świat

Taka postawa to marzenie o pozostaniu wiecznym dzieckiem. Z tym, że rodziców zastępuje państwo. To ono - według lewicy - powinno wspomagać dekonstrukcję tradycyjnej kultury i jej instytucji. I wspomaga.

Po 40 latach tego eksperymentu prowadzonego w najbardziej rozwiniętych krajach Zachodu można mniej więcej ocenić jego owoce: rosnący w siłę legion wściekłych feministek, tysiące samotnych zdesperowanych starzejących się samców, rozbite rodziny, źle wychowane dzieci i zdezorientowana młodzież, która nie ma pojęcia w co wierzyć - na pewno nie w sens budowania życia w tradycyjnym małżeństwie, bo po co się angażować. Legalizacja związków partnerskich przez państwo będzie kolejnym krokiem do takiego pełnego szczęścia. A jak już je sobie całkiem zafundujemy, to okaże się - jak zwykle w socjalistycznych próbach budowy lepszego ładu - że program jako taki był słuszny, tylko nie wystarczyło naszych pieniędzy na jego realizację.

Na początek zaznaczam, to nie jest tekst o seksie. Wbrew coraz bardziej rozpowszechnionej opinii, seks, zwłaszcza dobry, jest sprawą intymną, a nie publiczną (Anthony Quinn mawiał, że uwielbia seks grupowy, pod warunkiem, że w grupie występują dwie osoby - to jest bliskie mi stanowisko), wolałbym, żeby nikt nie wnikał w moje życie intymne, więc nie wnikam w życie seksualne innych. Niech wszystkim pójdzie na zdrowie, chociaż wątpię, bo nie każdy seks jest zdrowy, zwłaszcza taki, który odbywa się pod patronatem partii politycznych, grup nacisku i państwa - za pieniądze innych ludzi. Co mnie prowadzi do właściwego tematu, czyli pieniędzy, odpowiedzialności i wspólnoty - o nich będzie ten tekst.

Pozostało 93% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!