Ciekawość pcha mnie do przodu

Justyna Kowalczyk o wątpliwościach, bólu, spokoju i zaczynającym się pojutrze w Gaellivare Pucharze Świata

Publikacja: 22.11.2012 01:07

Ciekawość pcha mnie do przodu

Foto: ROL

"Rz": W sobotę w Szwecji pierwszy pucharowy bieg, 10 km ze startu indywidualnego. Stoi pani w bramce, czeka na sygnał, jest wtedy jakiś sposób na gonitwę myśli?

Justyna Kowalczyk:

Nie potrzebuję. Zazwyczaj startuję jako jedna z ostatnich, więc skracam oczekiwanie, patrząc na telebim, podglądam, jak sobie radzą rywalki w najtrudniejszych miejscach trasy. A resztę załatwiają nerwy. Moje normalne tętno to 60, tyle mam, gdy siedzę przy biurku i coś piszę. Gdy chodzę, rośnie do 80 uderzeń na minutę. A gdy staję na starcie, mam 130 i to nie ma nic wspólnego z rozgrzewką. Tak działa strzał adrenaliny.

Jest pani od niego uzależniona?

Im jestem starsza, tym to uzależnienie słabsze. Kiedyś każdy start wydawał mi się sprawą życia lub śmierci. Nawet w podrzędnych zawodach. Wszystkim się przejmowałam, wszystko chciałam mieć dopięte na ostatni guzik. Ale to było w czasach, gdy trening nie kosztował mnie aż tyle bólu i wyrzeczeń. Młody człowiek łatwiej znosi cierpienie fizyczne i psychiczne. Pędzi od zawodów do zawodów. A teraz czasem wszystko boli. I samo przekroczenie własnych możliwości na treningu daje taką satysfakcję, jaką dawniej dawały tylko starty. Poza tym dojrzałam na tyle, że bieganie nauczyłam się traktować jak pracę. Najwspanialszą na świecie, doskonałą, wymarzoną, ale jednak pracę. W tej pracy jest radość, ból, wszystkie kolory.

Paweł Wilkowicz: Wszystkie drogi prowadzą do Val di Fiemme

Co jest najgorsze podczas sezonu? Podróże, pakowanie, ciągłe kontrole dopingowe, obsesja dbania o zdrowie?

Podróże i pakowanie są cały rok, kontrole też. Może wszystko podczas zimy dzieje się szybciej, jest skondensowane, ale lubię to: zmiany, wędrówkę. Przynajmniej nie ma nudy. Tym, co najbardziej daje w kość, jest presja. I drobne kłopoty, które potrafią rozwścieczyć. Dwa lata temu zakwaterowano nas podczas Tour de Ski ponad 30 km od Oberstdorfu. Niby nic, ale Oberstdorf jest jak Zakopane, są tam gigantyczne korki. Dojazdy zajmowały po dwie, trzy godziny. Moje rywalki już leżały w łóżkach i na masażach. A w Tourze liczy się każda minuta regeneracji. Teraz w Gaellivare też musiałam walczyć o nasze sprawy, bo całą ekipę organizatorzy chcieli skazać na spędzenie tygodnia w ciasnych klitkach bez okien. Nie chcemy luksusów, ale nie może być tak, że jedni mają komfort i są blisko trasy, a inni dostają byle co. Poszłam na recepcję i powiedziałam, że nikt z Polaków w takich warunkach nie będzie mieszkać. Pomogło, ale gdybym nie zapracowała na rozpoznawalną w Szwecji twarz, mogłabym sobie skakać i tupać, a nic bym nie wskórała.

Takie historie panią napędzają, żeby się odegrać na trasie?

Nie potrzebuję dodatkowego napędu. Jestem zadaniowcem: widzę trasę i atakuję. Im mniej o tym myślę, tym lepiej. Dopiero jak przyszły sukcesy, ludzie zaczęli mi powtarzać, że to takie ciężkie: że nieludzko trenuję, że ciągle w rozjazdach. Mnie to nie przyszło do głowy. Zawsze robiłam to samo, tylko zajmowałam niższe miejsca. Wysiłek się nie zmienił.

Ale pani się zmieniła. Lubi się pani oglądać za siebie, wspominać, że kiedyś było lepiej albo gorzej?

Pewnie na taką nie wyglądam, ale jestem bardzo nostalgicznym typem. I pamiętam scenę z mistrzostw świata w Libercu w 2009 r. Mieszkaliśmy z trenerem i całą drużyną w takim maleńkim domku na uboczu. Cisza, spokój. Usiedliśmy w ostatni dzień mistrzostw, już po dwóch złotych medalach. Powiedziałam trenerowi, że teraz nic już nie będzie takie samo. Skończyły się fajne czasy biegania. Teraz będzie presja, wymagania. Niewiele się pomyliłam.

Bardziej pani lubiła tę Justynę, która zdobywała, czy tę, która broniła tytułów albo musiała je odwojować?

Uwielbiałam Justynę z Liberca. To była zadziorna dziewczyna bez wątpliwości. Biegała najszybciej, jak się da, uśmiechała się szeroko, przeżyła dobrze swoją porażkę, bo przecież trzecie miejsce na 10 km klasykiem było moją porażką. Podobała mi się Justyna z igrzysk w Vancouver: to już była kobieta, która wie, czego chce. Miała w sobie dość odwagi, by walczyć o swoje bardzo mocno. To cenię u innych i tego wymagam od siebie. Nie lubiłam Justyny z MŚ w Oslo. Bo zdobywała medale, ale trochę ją to wszystko przerosło.

A Justyna z poprzedniego sezonu? Bez Kryształowej Kuli, ale ze zwycięstwem nad Marit Bjoergen w Tour de Ski?

Może być. Choć ja lubię i te czasy, gdy przybiegałam w czwartej dziesiątce, a trener mówił: pracuj, będziesz świetna. Zaczynałam wchodzić do drugiej dziesiątki – trener dalej to samo. Nie było wielkich wyników, a jednak było fajnie. Pamiętam to wszystko i jeszcze mi się w przyszłości ten bagaż przyda.

Stąd ten spokój przed sobotnimi zawodami w Gaellivare? Mówi pani: niech się rywalki wyszumią, a ja bez nerwów, mój czas nadejdzie, pewnie jak zwykle w okolicach Tour de Ski.

Ileż można się nakręcać bez potrzeby. Znam swoje możliwości od lat, znam trasę, na której będziemy się ścigać. Bywałam już na starcie sezonu w świetnej formie, bywałam w słabszej, miałam świetne narty i kiepskie narty, zjeżdżałam na start z gór, przyjeżdżałam z nizin. A i tak nigdy nie stanęłam na podium. Umiem czytać wyniki rywalek, wiem, kto w Gaellivare będzie śmigał, a kto będzie miał problem. Jestem w tej drugiej grupie.

Trener Aleksander Wierietielny powiedział, że to trasa dla zająca, same zakręty.

A ja zającem nie jestem. To jest trasa dla Marit Bjoergen, Charlotte Kalli, Kikkan Randall. One mają idealną budowę i technikę na taki bieg. Wysoko będą też wszystkie Norweżki, bo są teraz bardzo mocne. Wystarczy spojrzeć na wyniki z ostatniego weekendu i Pucharu FIS w Beitostoelen.

Tam Bjoergen dwa razy wyraźnie przegrała z Therese Johaug. Wierzy pani w kryzys Marit czy może będzie tak jak na początku tego roku, że tuż po nieudanych mistrzostwach Norwegii Bjoergen wygrała Puchar Świata w Rybińsku?

Teraz jest trochę inna sytuacja. Wtedy Marit wystartowała, bo musiała, ze względu na sponsorów. Pojawiła się, pobiegła, odjechała. A w Beitostoelen biegły na sto procent. Tyle że była kiepska pogoda, biegły na nartach, których się nie smaruje, a Marit tego nie znosi. Jednocześnie rok czy dwa lata temu Marit mogła biec na nartach turystycznych, a i tak by wygrała. Więc albo jest trochę słabsza, albo Therese Johaug piekielnie mocna. Patrząc na wyniki, stawiam na to drugie. Ale trasa w Gaellivare akurat nie jest dla niej. Therese jest wydolna, waleczna, ale tu trzeba też siły.

Igrzyska w Soczi to może być najważniejszy moment w moim sportowym życiu

Kalendarz sezonu wygląda zachęcająco. Wraca lubiane przez panią kanadyjskie Canmore, jest bardzo mało sprintów ulicznych, więc nie ma czego omijać, mistrzostwa świata są w Val di Fiemme, które się kojarzy ze zwycięstwami w Tourze.

Gdybym miała poważne wątpliwości, czy kontynuować karierę – a tych, które miałam tego lata, nie nazwałabym aż tak poważnymi – to zostałabym dla samych mistrzostw w Val di Fiemme. Konkurencje, miejsce – wszystko mi pasuje.

Ominie pani tej zimy tylko grudniowy sprint w Quebecu?

Taki jest plan. Najpierw są w Kanadzie biegi w Canmore, czyli na trasach igrzysk w Calgary. Nie ma zawodów w mojej ulubionej Otepaeae ani w Szklarskiej Porębie i to właśnie Canmore będzie tym miejscem, w którym poczuję się jak w domu. Chcę zostać po zawodach i potrenować, bo tam jest już konkretna wysokość.  To byłby taki obóz przygotowawczy połączony ze startami, niedługo przed Tour de Ski. Bardzo piękna rzecz.

Drugi taki obóz byłby w Soczi, na początku lutego, przy okazji próby przedolimpijskiej?

Tak, tam jest jeszcze wyżej niż w Canmore. Krasna Polana, na której będą biegi, leży na ok. 1500–1600 m. I mam już prawie pewność, że uda mi się w lutym zamieszkać na Polanie. To byłoby świetne przygotowanie do mistrzostw w Val di Fiemme.

Poprzedni sezon był przełomowy, po dłuższej przerwie wróciły zwycięstwa nad Bjoergen. A czego pani oczekuje tej zimy?

Mam inne podejście w tym sezonie. Pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że jestem w stanie wszystko podporządkować mistrzostwom świata. Oczywiście innych obowiązków nie zaniedbam, ale to już nie będzie ten poziom mobilizacji. Czego oczekuję? Chciałabym w marcu móc pomyśleć sobie, że wygrzebałam się z tego, w co wpadłam po poprzednim sezonie, że nie zawiodłam.

A potem już cała para w igrzyska w Soczi?

Jest we mnie straszna ciekawość, jak wszystko tam wygląda. Słyszałam wiele, mogę sobie wyobrażać, ale jednak dotknięcie tego podczas próby przedolimpijskiej, zmierzenie sił na zamiary da niesamowitą motywację do pracy. Będzie jasne, na czym się trzeba skupić. Ciekawość daje mi siłę. Jakie będzie Soczi? Jakie mistrzostwa świata? Jak będzie w norweskiej drużynie, jeśli się okaże, że zmieniła się liderka? Oprócz tego, że jestem zawodniczką, jestem też kibicem i obserwatorką. Bardzo dobrą obserwatorką.

Val di Fiemme, Soczi to miejsca, które pani lubi. Lista na następne lata już tak nie zachęca. Mistrzostwa świata w Falun, potem w Lahti, igrzyska 2018 w Korei.

Dlatego od dawna powtarzam, że Soczi to może być najważniejszy moment w moim sportowym życiu. Przygotowuję się do niego już teraz, a im bliżej, tym będę bardziej zdeterminowana. Ale to nie wyniki w Soczi zdecydują, czy po igrzyskach zostanę w biegach czy nie. To zależy od zupełnie innych spraw. Zostawmy je na razie, nie chcę wybiegać tak daleko. Na pewno decyzję podejmę szybko. Właśnie nadchodzi czas ścigania, a nie rozterek. Całe lato na tę przyjemność pracowałam.

"Rz": W sobotę w Szwecji pierwszy pucharowy bieg, 10 km ze startu indywidualnego. Stoi pani w bramce, czeka na sygnał, jest wtedy jakiś sposób na gonitwę myśli?

Justyna Kowalczyk:

Pozostało 98% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!