Na legitymacji zdjęcie starszego pana w koloratce. I herb klubowy: czerwona tarcza w niebieskie pionowe pasy. Napis: Club Atlético San Lorenzo de Almagro.
Mógł wybrać Diabły (nawet czerwone – Diablos Rojos), czyli Independiente, ale wybrał Świętych, jak mówi się na piłkarzy San Lorenzo. Właściwie nie mogło być inaczej – przyszły papież urodził się w Buenos Aires, niedaleko od starego Estadio Gasómetro (Gazometr – od podobieństwa fasady do wielkiego zbiornika gazu płynnego) w dzielnicy Boedo, z trybunami na 75 tysięcy widzów. Tam chodził i kibicował jego ojciec, również były koszykarz z klubu w Boedo. Nauka, rozwój duchowy, kolejne awanse skromnego jezuity nic nie zmieniały, był wierny czerwono-niebieskim barwom także jako arcybiskup Buenos Aires.
Wciąż jest członkiem stowarzyszenia, do którego należy klub. I podkreśla, że widział z trybun Viejo Gasómetro wszystkie mecze z 1946 roku, gdy piłkarze San Lorenzo pięknie wygrywali ligę, złamali wieloletnią dominację River Plate i Boca Juniors, a Rene Pontoni, ten sam, który potem odmówił gry w Barcelonie, strzelał piękne bramki.
Ksiądz, potem biskup Bergoglio oglądał mecze, a potem trzymał w domu kolejne koszulki, które zaczęto mu wręczać przy ważniejszych okazjach: zakończenie kariery jakiegoś dobrego napastnika, odprawienia kolejnej mszy w klubowej kaplicy. Legitymację dostał w dniu obchodów stulecia klubu.
To, że San Lorenzo ma kaplicę, to sprawa oczywista. Było tak: na początku XX wieku w biednych dzielnicach Buenos Aires brakowało boisk. W przerwach między biciem się z gangami z innych dzielnic i kradzieżami, chłopaki z Almagro biegały więc za piłką po ulicach. Przerwać im grę było trudno, ale gdy aut przybywało i na skrzyżowaniu Mexico oraz Treinta y Tres Orientales pojawił się tramwaj, zaczęło być niebezpiecznie, dla obu stron. W końcu zdarzył się wypadek, jeden z chłopaków wpadł pod tramwaj. Legenda głosi, że działo się to na oczach młodego salezjanina, ojca Bartolomé Martina Lorenzo Massy.