Budżet obywatelski, czyli współuczestniczenie mieszkańców w dzieleniu publicznych pieniędzy – to ostatnio tyleż modne, co kontrowersyjne hasło w samorządach. Wiele polskich gmin nie dotyka tego tematu ze strachu przed nowością, inne z niechęci do oddawania władzy danej radnym w wyborach.
Do odważnych należy Łódź. Jest najbardziej zaawansowana – władze tego miasta przeznaczyły 20 mln zł na projekty zgłaszane przez obywateli i wybrane później w głosowaniu internetowym, Poznań – 10 mln, Płock – 3 mln, Elbląg i Wrocław – po 2 mln zł.
W każdym mieście zasady tej partycypacji są inne. Idealnego modelu – brak.
Stolica jest dopiero na początku drogi. Rozpoczęła właśnie dyskusję o tym, czy warszawiacy chcą, i czy w ogóle powinni decydować o przeznaczeniu konkretnych kwot z ogólnomiejskiej kasy. Na razie – pilotażowo – tylko jedna dzielnica oddała skrawek własnego budżetu mieszkańcom. Zainteresowana grupa wskazywała, jak podzielić fundusze Ośrodka Kultury Śródmieście (ok. 660 tys zł). W skali blisko 12-miliardowego budżetu Warszawy to znikoma kwota.
– Stolica docelowo powinna przeznaczyć w ramach partycypacji ok. 1 proc. swojego budżetu. To na pewno nie będzie uszczuplenie władzy samorządu, ale przejaw siły – uważa Kuba Wygnański, socjolog z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia", propagator idei partycypacji.