Po raz czwarty od grudnia ubiegłego roku demonstracja przeciwko małżeństwom homoseksualnym zgromadziła w Paryżu w niedzielę ponad 100 tysięcy osób. Policja twierdzi, że było ich 150 tys., organizatorzy, że ponad milion. A protesty miały miejsce także w innych miastach.
Do tej pory demonstracje tej wielkości były do pomyślenia jedynie w czasie protestów pracowniczych. Ale Francja Francois Hollande'a jest już inna. W życie weszła kilka dni temu ustawa umożliwiająca nie tylko zawieranie małżeństw homoseksualnych, ale i przyznająca takim parom prawo do adopcji. Przeciwko są miliony Francuzów, chrześcijan, muzułmanów, głównie zwolenników partii prawicowych, ale nie brak i socjalistów Hollande'a. Sprawa podzieliła cały naród.
Zamieszki, w jakie przekształciła się niedzielna demonstracja, świadczą o determinacji przeciwników, jak i rządu, który zastanawia się nawet, czy nie zdelegalizować jednego z ugrupowań uczestniczących w protestach. Mowa o Printemps Francais (francuska wiosna), którego aktywiści twierdzą, że pokojowy „sprzeciw a la Gandhi jest nielegalny".
Z kolei studenci Sorbony dwa dni przed niedzielną demonstracją wywiesili plakat z cytatem z art. 35 Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1793 roku. Jest tam mowa o „świętym prawie" ludu do wystąpienia przeciwko rządowi, który „gwałci prawa ludu".
Zdaniem wielu do takiego gwałtu doszło poprzez uchwalenia „loi Taubira", jak nazywa się często ustawę o małżeństwach homo, o którą walczyła minister sprawiedliwości Christina Taubira. Samemu projektowi rząd nadał nazwę małżeństwa dla wszystkich. Przeciwnicy organizują demonstracje pod hasłem „manifestacja dla wszystkich".