Marc Wilmots jako zawodnik podczas swoich czterech mundiali nie awansował dalej niż do 1/8 finału. Dziś jako trener może zagrać o wyższą stawkę. Zakończenie zawodniczej kariery Wilmotsa zbiegło się z początkiem wieków ciemnych belgijskiego futbolu. Kiedy grał po raz ostatni, reprezentacja miała za sobą mistrzostwa świata w Korei i Japonii (2002), gdzie w 1/8 finału uległa przyszłym mistrzom Brazylijczykom. Potem Belgowie na 12 długich lat zniknęli z piłkarskiej mapy Europy, nie kwalifikując się do dwóch mundiali i trzech mistrzostw Starego Kontynentu.
Przez ponad dekadę nazywanie Belgów Czerwonymi Diabłami miało trochę kabaretowe zabarwienie. Piłkarska rzeczywistość zaczęła się przejaśniać dopiero w roku 2012, kiedy najpierw po asystowaniu Dickowi Advocaatowi stery w kadrze po Georgesie Leekensie przejął właśnie Wilmots. Urodzony w Dongelbergu piłkarz był symbolem czasów, kiedy z Belgią liczył się każdy. Jako zaledwie 21-letni zawodnik awansował już do kadry na mundial w 1990 r., ale nie zagrał tam ani minuty.
Pojechał również cztery lata później do Stanów Zjednoczonych, jednak decydować ?o losie zespołu zaczął dopiero we Francji, gdzie wbił dwie bramki drużynie Meksyku, oraz w Korei, gdzie trafiał ?w meczach z Rosją, Tunezją ?i Japonią. Jego reprezentacyjny licznik zatrzymał się na 28 golach w 70 meczach. Grał w solidnych klubach. Po wyjeździe z ligi belgijskiej (Sint-Truidense, Mechelen i Standard Liege) świetnie radził sobie w Schalke 04, nieźle w Bordeaux.
Górą młodzież
W Gelsenkirchen grał razem m.in. z Tomaszami Hajto i Wałdochem. – Przede wszystkim miał pseudonim Kampfschwein, czyli Walcząca Świnia. Oprócz świetnej techniki i gry głową na boisku był niemożliwy: biegał, walczył od pierwszej do ostatniej minuty – mówi „Rz" Hajto, który w Schalke grał w latach 2000–2004. – Było widać, że ma cechy przywódcze, ale w szatni był normalnym kolegą. Fajnie, że bez większego doświadczenia dostał do poprowadzenia reprezentację i z góry było powiedziane, że postawią w niej na młodzież. Nie było przy tym presji, otrzymał ogromny kredyt zaufania. Dlatego Belgowie mają dziś naprawdę ciekawy zespół, w którym jest już kilka gwiazd europejskiego formatu. Na pewno nie jest to jeszcze drużyna na półfinał mistrzostw świata, ale w najbliższych finałach mistrzostw Europy będzie to jeden z faworytów do medalu. Podczas mundialu w Brazylii Belgowie na pewno okrzepną.
Napisać, że Belgia pod batutą Wilmotsa pewnie ograła grupowych rywali w eliminacjach brazylijskiego mundialu, to jak nic nie napisać. Przez wiele lat upokarzana drużyna (m.in. przez Polskę w erze Leo Beenhakkera) zdemolowała grupowych rywali, odnosząc w dziesięciu meczach osiem zwycięstw i dwukrotnie remisując. Chorwacja czy Serbia, które jeszcze kilka lat temu były lepsze, teraz nie miały wiele do powiedzenia. Co ważne, drużyna straciła tylko cztery bramki, a to w ostatnich latach w Belgii nie było częste. Kiedy po mistrzostwach świata 2002 dziennikarz zapytał Wilmotsa o powody bramkowych strat, ten odpowiedział: – Nie wiemy, jak grać defensywnie. Nasi obrońcy mają tendencję do pchania się do przodu. To po prostu leży w naszej naturze.