Gdy kilka dni temu Janusz Piechociński ogłosił, że chętnie stanąłby na czele rządu PO–PiS–PSL, spotkał się z krytyką. Wcześniej w mediach krążyły spekulacje o możliwym porozumieniu części polityków PiS i Platformy. Reakcje pokazują jednak, że do takiej współpracy nie dojdzie – a szkoda. Taka koalicja mogłaby być skuteczna.
Często w odniesieniu do religii czy systemów moralnych używa się porównania do sałatki lub supermarketu. Ludzie coraz rzadziej wyznają integralne systemy wartości, raczej wybierają różne składniki a to z katolicyzmu, a to z New Age czy hinduizmu. Etycy krytykują to zjawisko, twierdząc, że religie i tradycje moralne mają sens jako całość.
Polityka różni się od religii, choć często próbuje ją naśladować. Liderzy chcą, byśmy sympatyzując z ich ugrupowaniem, brali w pakiecie cały światopogląd. Skoro głosujesz na PiS, musisz mieć określony zestaw poglądów na historię, katastrofę smoleńską czy coming out ks. Charamsy. To samo dotyczy wyborców PO.
Czy powinniśmy ulegać tym pokusom? Z faktu, że PO ma rację w jednej sprawie nie musi wynikać, że jej pogląd w innej jest słuszny. Polityka jest sferą idealną do tego, by jak w supermarkecie brać to, co nam pasuje.
Jeśliby wziąć dobre cechy obu największych partii, mógłby powstać rząd, który potrafiłby stawić czoło problemom Polski. W POPiS-owej koalicji Platforma mogłaby łagodzić częsty w partii Kaczyńskiego i Szydło radykalizm, a PiS z wrażliwością socjalną i tradycjonalistyczną mógłby moderować modernistyczne odchyły w PO. Podobna synergia mogłaby wystąpić w dyplomacji – stanowczość i asertywność PiS w połączeniu z umiejętnością partii Kopacz robienia dobrego wrażenia za granicą mogłyby się okazać wartością dodaną. Podobnie mogłoby być w wielu innych dziedzinach.