– To wizyta na zaproszenie strony ukraińskiej w ramach konsultacji uczestników formatu normandzkiego przed spotkaniem tego formatu na wyższym szczeblu, które zaplanowano na początek marca. Polska nie uczestniczy bezpośrednio w rozmowach odbywających się w tym formacie – poinformowało „Rz" biuro prasowe rzecznika polskiego MSZ, dodając, że „Warszawa jest na bieżąco informowana przez Berlin i Paryż o przebiegu spotkań formatu normandzkiego". I że dochodzi do „uzgadniania spójnego stanowiska w ramach Trójkąta Weimarskiego".
Nieoficjalnie „Rzeczpospolita" dowiedziała się, że Niemcy i Francuzi nie traktowali wyjazdu jako rocznicowego i dlatego nie rozmawiali w ogóle na jego temat z Polakami. Decyzja w sprawie wspólnej wyprawy do Kijowa miała zapaść spontanicznie w zeszłym tygodniu (Ayrault jest ministrem od 11 lutego, wczoraj rano pojawił się z pierwszą wizytą w Berlinie i potem wyruszył razem ze Steinmeierem do Kijowa). Jak usłyszeliśmy, główny temat to bowiem realizacja porozumień mińskich, a w ich zawarciu brali udział przywódcy Niemiec i Francji (obok prezydentów Rosji i Ukrainy).
Ze wspólnego tekstu, który ministrowie Steinmeier i Ayrault opublikowali wczoraj we „Frankfurter Allgemeine Zeitung", wynika jednak, że zaniepokoił ich kryzys polityczny na Ukrainie, zaostrzony nieudaną próbą odwołania tydzień temu premiera Arsenija Jaceniuka. Obawiają się, że Ukraina zejdzie z kursu reform. W ostrej jak na dyplomatów formie dają do zrozumienia, że dalsze wsparcie Europy jest możliwe tylko wtedy, gdy „znaczące siły polityczne jasno opowiedzą się za kontynuacją reform".
Zdziwiony nieobecnością szefa polskiego MSZ jest czołowy kijowski publicysta Witalij Portnikow: – Nie rozumiem dlaczego, przecież to nie jest spotkanie w ramach formatu normandzkiego. Nie wiem, dlaczego w rozmowach na temat sytuacji politycznej w naszym kraju nie jest przestrzegany format, który obowiązywał dwa lata temu – mówi „Rzeczpospolitej".
Porozumienie sprzed dwóch lat przewidywało zakończenie starć między milicją a opozycją, protestujący w ciągu doby mieli złożyć broń zdobytą w magazynach wojskowych. Janukowycz miał nie ogłaszać stanu wojennego oraz zgodzić się na zmiany w konstytucji, które wyrównałyby kompetencje prezydenta i parlamentu. Tuż po przejęciu tej ustawy miały się odbyć przedterminowe wybory prezydenckie.
Wszystko potoczyło się inaczej. – Moskwa nie mogła się pogodzić z tym, by Ukraina została europejskim i demokratycznym państwem – uważa Witalij Portnikow.