Kuratorzy procesowi nie występują w sądach tak często jak adwokaci, ale bez nich niejeden proces nie mógłby się toczyć. Chodzi o sytuacje, gdy osoba prawna bądź fizyczna nie może się sama bronić, np. spółka nie ma zarządu (władz) i nie ma jej kto reprezentować w sądzie albo nie wiadomo, gdzie np. pozwany przebywa. Wtedy zastępuje ich w postępowaniu sądowym kurator.
Na podstawie art. 143 – 145 [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=70930]kodeksu postępowania cywilnego[/link] sędzia orzekający ustanawia kuratora dla strony, jeżeli wnoszący o to (zwykle powód, który naturalnie zainteresowany jest kontynuowaniem procesu) uprawdopodobni, że miejsce pobytu przeciwnika procesowego nie jest znane. Wówczas pozew lub inne pismo dotyczące jej praw (np. apelacji) sąd doręcza kuratorowi. Ma to taki skutek, jakby je otrzymał sam pozwany (osoba zastępowana przez kuratora).
[srodtytul]Bez słowa w obronie[/srodtytul]
Do „Rz” docierają sygnały, że zbyt często kuratorami są jednak osoby przypadkowe, a zwłaszcza mało aktywne.
– Prowadziłem sprawę cywilną przeciwko dwóm dziennikarzom na podstawie przepisów o ochronie dóbr osobistych. Sąd nie miał co prawda ich adresów domowych, ale wiedział, w której redakcji pracują i oczywiście znał jej adres. Wyznaczył jednak dla nich kuratorów (pracowników sekretariatu sądu) – wskazuje adwokat Jacek Kondracki. – Rzecz ważniejsza – kontynuuje mec. Kondracki – to zupełna bierność kuratorów, którzy na rozprawie nawet nie wnieśli o oddalenie pozwu, a „pozostawili powództwo do uznania sądu”. Nie złożyli też wniosku o uzasadnienie niekorzystnego dla pozwanych wyroku ani apelacji, wyrok więc się uprawomocnił. Nie mówiąc o tym, że nie podjęli podstawowego obowiązku: próby odszukania pozwanych, co było w tej sprawie banalnie proste. Praktycznie więc działali na niekorzyść pozwanych, a sąd to tolerował.