Na sprawiedliwość w sądzie trzeba długo czekać

Nie ma już PRL, runął ZSRR i mur berliński, a przed sądem w Sosnowcu od 35 lat toczy się sprawa o spadek

Aktualizacja: 20.10.2012 16:00 Publikacja: 20.10.2012 09:51

Niektórymi sprawami sąd zajmuje się naprawdę długo

Niektórymi sprawami sąd zajmuje się naprawdę długo

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Kiedy spadkobiercy po Annie Baumert zakładali sprawę w sądzie w Sosnowcu, w Polsce trwała dekada Edwarda Gierka, w ZSRR rządził jeszcze Leonid Breżniew, Amerykanie zaś kończyli budowę pierwszego wahadłowca.

PRL runął, ZSRR się rozpadł, ludzie w kosmos latają balonem i potrafią wrócić ze spadochronem, a przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu sprawa o zniesienie współwłasności i dział spadku trwa. Od trzydziestu pięciu lat. Finału nie widać. Zmarłych rodziców zastąpiły dzieci, do udziału w sprawie przystąpiły już wnuki, razem dwudziestu wnioskodawców i uczestników. Prawnicy mówią, że sprawa należy do kategorii nierozwiązywalnych.

– Nie będę oryginalna i powiem, że jest bardzo skomplikowana – mówi sędzia Aneta Podsiadło-Bugaj, prezes Sądu Rejonowego w Sosnowcu.

– Nie ma księgi własności spornej nieruchomości, a tytuły własności nie pokrywały się z podziałem geodezyjnym działek. Główny problem to  takie sporządzenie projektu podziału działek, aby powiązać je z tytułami własności – mówi sędzia Anna Słysz-Marcinów, wiceprezes sądu odpowiedzialna za sprawy cywilne.

Proces rozpoczął się w 1977 r. O podział spadku po Annie Baumert ubiegało się początkowo dziesięć osób. Chodziło o trzy działki o łącznej powierzchni ok. 4 tys. mkw. oraz dwa budynki: kamienicę oraz przylegającą do niej oficynę zlokalizowane w Sosnowcu. A także o odszkodowanie za wyburzoną z powodu szkód górniczych kamienicę.

Tylko niewielką część sporu udało się sądowi rozstrzygnąć w pierwszych latach  procesu. Zasadniczy pozostał nierozwiązany. Sprawa była dwa razy umarzana, dwukrotnie uchylana przez sąd drugiej instancji, umierali kolejni uczestnicy, w związku z tym trzeba było ustalać ich następców prawnych i wielokrotnie zawieszać postępowanie.

–  Okres zawieszenia trwał łącznie ponad  piętnaście lat. Przez ten czas sąd nie mógł w sprawie nic zrobić

–  wyjaśnia  sędzia Anna Słysz-Marcinów. Podkreśla, że choć uczestnicy ślą skargi na przewlekłość, to na razie na etapie pierwszoinstancyjnym przewlekłości nie stwierdzono (stwierdzono ją, kiedy trafiała do drugiej instancji).

–  Wywołane były liczne opinie biegłych. Składane są nowe wnioski o częściowe zasiedzenie, o rozliczenie korzystania z garaży, trzykrotnie sąd udzielał zabezpieczenia. Spadkobiercy kwestionują niemal każde orzeczenie, więc idą zażalenia – wylicza sędzia Anna Słysz-Marcinów.

W lutym 2007 r., w 30. rocznicę procedowania, sąd zauważył np., że działki, o podział których ubiegają się spadkobiercy, nie mają wytyczonych granic.

Żaden z sześciu wypowiadających się wcześniej biegłych nie zwrócił na to uwagi. Trzeba było więc na nowo powołać geodetów.

Od trzech lat sprawa jest ponownie zawieszona, ponieważ zobowiązano wnioskodawców do złożenia w urzędzie miejskim wniosków o rozgraniczenie tych spornych działek. Z informacji, które uzyskał sąd, wynika, że taki wniosek został złożony, ale ma braki formalne. Tymczasem akta napęczniały już do trzydziestu opasłych tomów i wszystko wskazuje na to, że będzie ich więcej.

– Takie postępowanie o dział spadku zwane jest postępowaniem niespornym, ale, jak wskazuje praktyka, w tym przypadku jest bardzo sporne – mówi sędzia Anna Słysz-Marcinów.

Cząstki udziałów i świadek z USA

Równie sporny i oczywiście długotrwały był spór o XV-wieczną zabytkową kamienicę przy ul. Grodzkiej 39 w Krakowie, która kiedyś należała do Wita Stwosza. Na wyrok  trzeba było czekać blisko dwadzieścia lat. Kamienica stojąca w sercu Krakowa ma łączną powierzchnię 1118 mkw., trzy lokale komercyjne na parterze, mieszkania na piętrze, 300-metrowy strych i rozległe piwnice. Miasto chciało w niej urządzić muzeum poświęcone twórcy ołtarza w kościele Mariackim. Na początku lat 90. udziały w kamienicy nabyły Jolanta O. i Maria K., które jako wspólniczki prowadziły wówczas w lokalu użytkowym na parterze restaurację.

Potem w wyniku kolejnych transakcji dotyczących udziałów w tej nieruchomości jej współwłaścicielami zostali Andrzej S. (z udziałem wynoszącym 2/48), Jolanta O. (9/48) i małżonkowie Ł. (37/48). Nie potrafili się dogadać. W 1995 r. małżonkowie Ł., jako większościowi, wystąpili do sądu o zniesienie współwłasności, a także o rozliczenie nakładów poczynionych przez poszczególnych współwłaścicieli i uzyskanych przez nich korzyści. Chcieli też  odszkodowania od pozostałych za szkody wynikłe z nieuzyskiwania pożytków z wynajęcia oraz niewłaściwie  przeprowadzonych remontów lub ich braku.

I zaczęły się sądowe schody. Sąd powołał kilku biegłych, których opinie były kwestionowane przez uczestników procesu, do sprawy przystąpił konserwator zabytków. Akta urosły do 23 opasłych tomów. Sądy wydały w sumie osiem sprzecznych ze sobą rozstrzygnięć.

Czterokrotnie sprawą zajmował się Sąd Najwyższy. W końcu zniósł współwłasność, a 22 października 2010 r. odrzucił skargi kasacyjne mniejszościowych współwłaścicieli. Jolanta O. jednak się nie poddaje. Walczy o wznowienie zakończonego postępowania. Jako powód podaje okoliczność, że 2010 r. podczas badań archeologicznych odkryte zostały dwie nowe piwnice o łącznej powierzchni 16,5 mkw. A to – jak dowodzi – oznacza, że powierzchnia ogólna nieruchomości i udziałów została źle przez sąd wyliczona.

Nie tylko zapętlone sprawy spadkowe potrafią się przeciągać. Kilka miesięcy temu w Lublinie skończył się proces Mariusza R., który oszukiwał  bezrobotnych, oferując im załatwienie pracy w USA.

Ci wpłacali na jego konto po kilka złotych (od 1,7 do 3,2 zł po denominacji), w zamian dostawali ogólną broszurę o zasadach pracy za oceanem. Aby otrzymać więcej informacji, musieli wpłacić kilkadziesiąt dolarów.

Spór o XV-wieczną kamienicę w Krakowie trwał blisko 20 lat

Ofiarą naiwności padło 2205 osób. Od momentu popełnienia czynu do skazania minęły dwie dekady, a prokurator, wówczas młody asesor, który  2 lutego 1992 r. wszczynał śledztwo, awansował na prokuratora apelacyjnego.

Akt oskarżenia trafił do sądu dopiero w 2006 r., głównie dlatego, że jeszcze w 1992 r. prokuratura zwróciła się w drodze pomocy prawnej do USA o przesłuchanie ważnego świadka.

Na protokół z tego przesłuchania czekano dwanaście lat – mówi sędzia Artur Ozimek, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Lublinie.

Po wpłynięciu tego dokumentu prokurator uporał się z zakończeniem sprawy w ciągu dwóch lat. Kiedy wreszcie akt oskarżenia trafił do sądu, oskarżony zażądał, aby wszystkich pokrzywdzonych przesłuchać przed sądem. Sąd miał związane ręce. Wezwania dostało ponad 2 tys. osób. Ci, którzy nie mogli przyjechać, przesłuchiwani byli w sądach  najbliższych ich miejsca zamieszkania. W końcu wiosną tego roku sprawa prawomocnie się zakończyła. Mariusz R. usłyszał wyrok: dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat próby.

Tam i z powrotem

„Dojrzałych spraw" w polskich sądach nie brakuje. I są to zarówno sprawy cywilne, jak i karne. Od trzynastu lat np. przez Sądem Okręgowym w Lublinie gmina Radzyń Podlaski toczy spór z przedsiębiorcą o kary umowne za wybudowanie oczyszczalni ścieków. W sprawie wyznaczane są kolejne terminy i powoływani kolejni biegli. Od 15 lat trwa przed warszawskim Sądem Okręgowym proces cywilny w sprawie głośnego filmu o korporacji Amway „Witajcie w życiu" wytoczony przez amerykańską korporację Telewizji Polskiej i producentowi materiału. Sprawa otarła się o Sąd Najwyższy, który kazał powtórzyć proces.

– Ostatnio rozprawy były wyznaczane na 25 czerwca, 4 września, 27 września. Kolejny termin to 3 grudnia – informuje Maciej Gieros z biura prasowego Sądu Okręgowego w Warszawie.

Już 17. rok sędziowie pochylają się nad sprawą Waldemara T., którego prokuratura oskarża o morderstwo przy ul. Palisadowej w Warszawie dokonane w 1995 r. Pierwszy wyrok  – piętnaście lat pozbawienia wolności – zapadł po trzech latach od zabójstwa.

Sąd wyższej instancji uchylił wyrok. Sprawa wróciła do ponownego rozpoznania. Potem zapadały już tylko wyroki uniewinniające i ponowne wyroki uchylające te rozstrzygnięcia. Teraz sąd pochylił się nad sprawą po raz szósty. Po raz piąty Sąd Okręgowy w Krakowie będzie badał rolę Tadeusza Z. i Marcina Z. w zabójstwie Ukraińca w 1996 r. w jednym z krakowskich domów. Od piętnastu lat nie wiadomo, czy oskarżeni są winni, czy też nie. Dwukrotnie sąd wymierzał oskarżonym kary po 25 lat więzienia, dwukrotnie stwierdzał, że są niewinni.

Różne wyroki zapadały także w sprawie zabójstwa dwóch maturzystów w barze Miś w Chełmie sprzed dwunastu lat. Zginęli przez przypadek. Ofiarą porachunków gangsterskich miał być właściciel agencji towarzyskiej Ireneusz K., ps. Gibas. Od tego czasu lubelski Sąd Okręgowy dwa razy uniewinniał oskarżonych. Dwa miesiące temu wydał ponowny wyrok, tym razem skazujący oskarżonego o ten czyn Wojciecha W. na dwadzieścia pięć lat więzienia. Tych, którzy dali mu zlecenie, na piętnaście lat. Adwokaci oskarżonych zapowiedzieli apelację. Niewykluczone, że ciąg dalszy nastąpi.

Powodów, dla których sprawy sądowe ciągną się w nieskończoność, jest wiele. Od niestawiennictwa stron, poprzez pracę biegłych, którzy latami potrafią przetrzymywać akta i nie sporządzać pełnych opinii.

– To także wina systemu, który w procesie karnym pozwala składać wnioski dowodowe na każdym etapie postępowania, nawet jeśli wnioski są wzięte z kosmosu. Cóż, nie zawsze też sposób pracy sędziego da się obronić – wzdycha sędzia Artur Ozimek.

Nie tylko w Polsce

30-letni spór o obcięcie gałęzi

30 lat trwał we Włoszech spór o gałęzie drzewa grejpfrutowego między dwiema  mieszkankami okolic miasta Bari w Apulii na południu kraju. Jedna z nich domagała się, by druga, na której posesji stoi drzewo cytrusowe, obcięła jego gałęzie, gdyż sięgają jej domu. Pierwszy wyrok zapadł dopiero w  2003 r., a więc 21 lat po złożeniu pozwu. Sąd pierwszej instancji nakazał wówczas obcięcie spornych gałęzi. Właścicielka drzewa odwołała się od tego wyroku, domagając się wydania orzeczenia, że jej mające kilkadziesiąt lat drzewo cytrusowe może „przez zasiedzenie" pozostać nienaruszone w miejscu, w którym rośnie. Cztery lata później sąd apelacyjny odrzucił to odwołanie. Kobieta skierowała sprawę do Sądu Najwyższego, ale i on nie przyznał jej racji.

Kiedy spadkobiercy po Annie Baumert zakładali sprawę w sądzie w Sosnowcu, w Polsce trwała dekada Edwarda Gierka, w ZSRR rządził jeszcze Leonid Breżniew, Amerykanie zaś kończyli budowę pierwszego wahadłowca.

PRL runął, ZSRR się rozpadł, ludzie w kosmos latają balonem i potrafią wrócić ze spadochronem, a przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu sprawa o zniesienie współwłasności i dział spadku trwa. Od trzydziestu pięciu lat. Finału nie widać. Zmarłych rodziców zastąpiły dzieci, do udziału w sprawie przystąpiły już wnuki, razem dwudziestu wnioskodawców i uczestników. Prawnicy mówią, że sprawa należy do kategorii nierozwiązywalnych.

Pozostało 94% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów