Kiedy spadkobiercy po Annie Baumert zakładali sprawę w sądzie w Sosnowcu, w Polsce trwała dekada Edwarda Gierka, w ZSRR rządził jeszcze Leonid Breżniew, Amerykanie zaś kończyli budowę pierwszego wahadłowca.
PRL runął, ZSRR się rozpadł, ludzie w kosmos latają balonem i potrafią wrócić ze spadochronem, a przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu sprawa o zniesienie współwłasności i dział spadku trwa. Od trzydziestu pięciu lat. Finału nie widać. Zmarłych rodziców zastąpiły dzieci, do udziału w sprawie przystąpiły już wnuki, razem dwudziestu wnioskodawców i uczestników. Prawnicy mówią, że sprawa należy do kategorii nierozwiązywalnych.
– Nie będę oryginalna i powiem, że jest bardzo skomplikowana – mówi sędzia Aneta Podsiadło-Bugaj, prezes Sądu Rejonowego w Sosnowcu.
– Nie ma księgi własności spornej nieruchomości, a tytuły własności nie pokrywały się z podziałem geodezyjnym działek. Główny problem to takie sporządzenie projektu podziału działek, aby powiązać je z tytułami własności – mówi sędzia Anna Słysz-Marcinów, wiceprezes sądu odpowiedzialna za sprawy cywilne.
Proces rozpoczął się w 1977 r. O podział spadku po Annie Baumert ubiegało się początkowo dziesięć osób. Chodziło o trzy działki o łącznej powierzchni ok. 4 tys. mkw. oraz dwa budynki: kamienicę oraz przylegającą do niej oficynę zlokalizowane w Sosnowcu. A także o odszkodowanie za wyburzoną z powodu szkód górniczych kamienicę.