Też, ale to ogólna uwaga. Od 2003 roku, gdy powódź wyrządziła w Europie ogromne szkody, trwa dyskusja o sposobie i kosztach budowania np. wałów przeciwpowodziowych. Ale na dyskusji, zamiast na czynach, się kończy. Każdy chce, by jego teren był zabezpieczony, ale jednocześnie nie zgadza się, by te zabezpieczenia, np. tamy, widział przez okno. To tak jak z autostradami: każdy chce by one były, byle nie przechodziły pod jego oknami. Takie zachowanie jest bez sensu, bo teraz ostatecznie, po dekadzie dyskusji, znów mamy ogromne szkody po powodzi, bo nic nie zostało zrobione.
Jakie jeszcze wyzwania stoją przed rynkiem ubezpieczeń w Europie poza powodziami?
Konieczna jest zmiana sposobu dystrybucji polis. Ubezpieczenia są sprzedawane jako zło konieczne, na zasadzie „muszę kupić, ale chcę o tym zapomnieć". Powinniśmy zmienić ten sposób myślenia. Oczywiście nie sprzedajemy stylowych iPhone'ów, więc nie będzie możliwe stworzenie dla ubezpieczeń aż tak pozytywnych skojarzeń, ale chciałbym, by ludzie chcieli kontaktować z Allianz, bo będą wierzyć, że dostaną od nas cenną poradę, wsparcie, rozwiązanie. Takie, którego faktycznie będą potrzebować.
Jak tego dokonać?
Musimy pokazać, że służymy klientom, że są oni dla nas ważni, a nie tylko tak mówić. Za słowami muszą stanąć faktyczne czyny naszych sprzedawców czy likwidatorów szkód. Musimy zacząć walczyć o każdego, pojedynczego klienta, a to oznacza, że każdy pojedynczy agent, musi to zrozumieć i zacząć okazywać. To zaczyna się już od wejścia, od uśmiechu sprzedawcy od progu. To pierwszy krok budowania pozytywnych skojarzeń, nie ma tu żadnego magicznego tricku. Ponadto, podobnie jak w przypadku banków, kontakty z klientem przenoszą się do Internetu. W naszej branży brakuje intuicyjnych, szybkich rozwiązań online. Jeden z naszych strategicznych celów to digitalizacja obsługi, czego przykładem w Polsce może być wprowadzenie likwidacji szkód online i za pomocą smartfona.
Czy rynki europejskie i azjatyckie, za jakie odpowiada pan w grupie Allianz, są pod jakimiś względami podobne?