Pracownicze plany kapitałowe to pomysł rządu na zachęcenie Polaków do dodatkowego oszczędzania na emerytury. Bo te z ZUS, jak przyznał rząd, będą bardzo niskie.
Projekt ustawy o PPK zakłada, że od połowy przyszłego roku firmy będą zapisywały swoich pracowników do PPK. Wszystkich, jednak pracownik, który nie będzie chciał w nowym systemie odkładać na emeryturę, będzie mógł się z niego wypisać. Ci, którzy zdecydują się zostać, będą odkładać w PPK co miesiąc nie mniej niż 2 proc. swojej pensji brutto. Pracodawca dołoży do tego nie mniej niż 1,5 proc. Minimalny wkład do PPK wyniesie więc 3,5 proc. wynagrodzenia pracownika. Ale można będzie odkładać więcej: pracownik do 4 proc. pensji, tyle samo pracodawca. W sumie więc maksymalna składka może sięgnąć nawet 8 proc. wynagrodzenia.
Rząd obawia się, że część pracodawców może krzywo patrzeć na PPK, bo obowiązek dokładania się do oszczędności pracowników będzie oznaczać wyższe koszty dla firm. W sytuacji jednak, gdy na rynku brakuje pracowników, PPK mogą się stać sposobem na ich pozyskanie.
– Pracodawca może używać PPK jako elementu motywacyjnego – mówi „Rzeczpospolitej" Jan Grzegorz Prądzyński, prezes Polskiej Izby Ubezpieczeń. – Może podnieść swoją część składki, przy czym składka pracownika może pozostawać na tym samym poziomie. Dodatkowo pracodawca może stosować różną składkę dla różnych pracowników lub grup pracowników, więc może to być dodatkowy element motywacyjny wewnątrz firmy – tłumaczy.
Inaczej mówiąc, pracownik może odkładać do PPK 2 proc. swojej pensji brutto. Jednak pracodawca może mu do tego dorzucić nie 1,5, ale 3 albo 4 proc. wynagrodzenia. W ten sposób pracownik będzie szybciej gromadził kapitał na dodatkową emeryturę.