Z Krugmanem zgadza się też Barry Eichengreen, znawca systemów walutowych z Uniwersytetu w Berkeley. Jak powiedział „Rz", w tym momencie to euro jest walutą bardziej rozchwianą niż złoty. Także inne wymieniane często korzyści z przynależności do unii walutowej według niego są przeceniane. – Tańszy kredyt? Doświadczenia Hiszpanii i Irlandii pokazują, że to nie jest wcale pożądane – zauważa. Zwraca uwagę na to, że unia walutowa to twór wadliwy, który bez wspólnego nadzoru bankowego i ograniczonej choćby unii fiskalnej nie może działać. Wadliwy jest też sposób zarządzania strefą euro. Według niego Polska powinna wstrzymać się z jakimikolwiek deklaracjami do czasu, aż te problemy zostaną rozwiązane.
3,84 zł musieliby za euro płacić eksporterzy, aby sprzedaż za granicę stała się dla nich nieopłacalna – szacuje NBP
W Polsce niewielu ekonomistów przyznałoby rację światowym eurosceptykom. Argument o własnej walucie jako zbawiennym dla gospodarki mechanizmie stabilizującym powtarza, jako jeden z nielicznych, Stefan Kawalec, były wiceminister finansów. – Kraj należący do strefy euro, który z jakichś powodów utraci konkurencyjność, znajdzie się zawsze w dramatycznej pułapce. Usiłowanie poprawy utraconej konkurencyjności bez korekty kursu walutowego jest bardzo trudne i niezmiernie kosztowne społecznie i politycznie. Efektem są długotrwała recesja i bardzo wysokie bezrobocie – mówił w wywiadzie dla „Rz". Jego zdaniem w dającej się przewidzieć przyszłości Polska do eurolandu nie powinna wchodzić.
Entuzjazm przygasł
Większość krajowych ekonomistów wciąż jest zdania, że na zamianie złotego na euro Polska więcej skorzysta niż straci. Jednak od czasu kryzysu wyraźnie skurczyła się grupa tych, którzy wytrwali w przekonaniu, że do eurolandu powinniśmy wejść jak najszybciej. Do niedawna należał do niej nie tylko minister finansów Jacek Rostowski, ale i prezes NBP Marek Belka, który ostatnio o euro wypowiada się coraz ostrożniej. A ostatnio zasugerował nawet, abyśmy czekali aż europejscy decydenci zaproponują nam łagodniejsze warunki przyjęcia wspólnej waluty.
– Wśród polskich ekonomistów przybyło sceptyków, którzy mówią, że do eurolandu nie ma co się spieszyć. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że euro to nie jest raj. Doświadczenia innych krajów pokazały, że istnieje cały szereg zagrożeń, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy. Nikomu nie śniło się na przykład, że tani kapitał może spowodować bańkę na rynku nieruchomości – mówi „Rz" Witold Orłowski, główny ekonomista firmy doradczej PwC. Jakub Borowski przyznaje, że kryzys uwypuklił zwłaszcza dwa zagrożenia związane z euro – nadmierne zadłużanie się niektórych państw i boom kredytowy, który najboleśniej dotknął Hiszpanię. – Część ekonomistów obawia się, że to ryzyko jest na tyle duże, że możemy nad tym nie zapanować. To jest główny argument uzasadniający wstrzemięźliwość – mówi.
Podczas czwartkowej debaty na temat euro w Pałacu Prezydenckim prezydent Bronisław Komorowski przyznał, że gospodarcze wydarzenia ostatnich lat zmieniły opinię o wejściu do strefy euro nie tylko w społeczeństwie, ale też wśród ekonomistów. – W zasadzie zanikł niemal pełny konsensus co do oceny skutków wejścia do strefy euro, jak i skutków obecności w tej strefie – mówił prezydent. Prof. Orłowski uważa, że ostrożność ekonomistów jest dobra dla gospodarki. – Mamy bardziej wyważony stosunek do euro, lepiej, żebyśmy przyjmowali wspólną walutę ze zrozumieniem – mówi.